Mark Helprin po raz drugi, czyli jak w mrówkoszczelnej kasecie zmieścić całe życie
I znów ze świata Helprina wychodzę poobijana, nieswoja, ale szczęśliwa i zmieniona. I znów mam ochotę do niego wracać, żyć pod jego słońcem, jeść mango i choćby zamknąć się w mrówkoszczelnej kasecie. Tu czuję się jak w domu. Słowo Helprina jest jego rzemiosłem, historia podstawą, a fabuła niepowtarzalnym wymysłem. Trójka idealna.
Główny bohater potrafił rozwiązać problemy rewolucji francuskiej, kochał współtowarzyszkę ze szpitala psychiatrycznego, która mdlała na widok pasikoników, cierpiał na wrodzoną niezdolność do akceptowania swojego miejsca wśród ludzi, namawiał papieża do kąpieli w morzu, miał żonę o najdłuższym na świecie imieniu i jeszcze dłuższym rzędzie cyfr na bankowym koncie, obrabował bank i zgubił złoto, jako pilot został zestrzelony nad Berlinem i nad Morzem Śródziemnym, którym płynął wpław do Afryki (miejsca, w którym zniknęła historia), a raz po raz ratowała go niepojęta łaska idealnego momentu… Jeśli upadał, to nie tylko błyskawicznie, ale i pięknie, jeśli kochał, to tylko nad życie, a jeśli nienawidził, to do szpiku kości, do ostatniego ziarenka i zanikających śladów ust na filiżance. Nienawidził bowiem kawy. Kawy, która zastępuje
ludziom seks, ćwiczenia, zdrową dietę, właściwą ilość snu, szczęście, cel życiowy oraz mózg. Kawy, której słowotwórczy skład chemiczny (na czele z trioksytanem, metyloparasorcynatem i dendrabucyfałem) spędza mu zdrowy sen z nieskażonych tą trucizną powiek.
Bezimienny, a raczej wieloimienny, bohater nie spisuje myśli w porządku – wydarzenia pojawiają się w jego słowach, pozostając w związku z innymi, ale chronologicznie. Niemniej pełny obraz, arcydzieło niepowtarzalnego gatunku, wyłoni się na końcu lektury. Czasem bowiem przecież rzeczy ostateczne, a właściwie pierwotne, są najważniejsze, a więc najgłębiej schowane. W Brazylii, na szczycie góry nad Rio de Janeiro, w mrówkoszczelnej kasecie w schowku między skałami.
Pamiętnik z mrówkoszczelnej kasety jest zapisem życia kogoś, kto może o sobie powiedzieć te słowa:
Atakowałem Berlin, gdy był tam jeszcze Hitler. Uciekałem ze szwajcarskiego szpitala psychiatrycznego z kobietą, którą ciągle kocham, choć od dawna nie żyje, pojechaliśmy razem na koło podbiegunowe i stanęliśmy u stóp zorzy polarnej. Byłem jednym z najbogatszych ludzi na świecie, byłem też chłopcem, który ciężko harował i odkładał pieniądze, żeby kupić sobie pączek z cukrem pudrem i parę broszurek z nutami. Walczyłem u boku aniołów, wysoko nad ziemią, gdzie powietrze jest rzadkie jak hel, a przegrana równa się eksplozji słonecznego blasku. (…) Byłem żołnierzem wielkiej armii, która w ciągu paru lat zdobyła pół świata. Przepłynąłem ocean, śmigałem wśród chmur, muskałem podwoziem fale Hudsonu, rozcinając śmigłem korony lilii wodnych. Widziałem, jak giną narody i jak rodzą się nowe.
Oby każdy z nas, biedny czy bogaty, utalentowany lub nie, mógł powiedzieć tyle (i tak) o sobie.
Pamiętnik… nie ma nic wspólnego z genialną Zimową opowieścią. I żadną miarą nie należy czynić z tego zarzutu. Nie ma tu może baśniowej magii, ale więcej tej zwykłej, codziennej, osobistej… I nie będzie to oksymoronem, jeśli powiem, że tylko u Helprina realizm może być nieprawdopodobny, a codzienność nierealna. Oto więc przed czytelnikiem leży czysta postać literatury, „realizm niemagiczny” ujęty w dobrze znane, jedyne w swoim rodzaju helprinowskie formy językowe. Są jednak pewne cechy charakterystyczne dla prozy autora, których pełno i w Pamiętniku… – mistyczne niemal znaczenie mostów i rzek, Nowy Jork jako dom wyśniony, lecz niespełniony, starość, która przekracza granice oraz bohaterowie, których osobiste cechy ujawniają się w każdym zdaniu. Język Marka Helprina, tak niepowtarzalny, potrafi oddać nieopisywalne i niezrozumiałe, jest plastyczny, dobitny, bogaty. Oddaje to z resztą świetne tłumaczenie Macieja Płazy, z jednym tylko zastrzeżeniem – prawdopodobnie w oryginale narrator-pamiętnikarz zwraca się do odbiorcy w liczbie pojedynczej. Zachwyca natomiast tłumaczenie nazwisk i nazw (by daleko nie szukać – Gnoya Pulpetta czy kancelarii Tzwaniacka, Byddlaqua i Bogatcha, która zaczynała jako Furmann, Trend i O’Vatty).
Zachwyca też pomysłowością i przewrotnością sam Helprin. Cały Pamiętnik z mrówkoszczelnej kasety jest satyrą na ówczesność i współczesność – na działanie świata, władzę, finansjerę, reklamę, kościół, edukację, Amerykę, wojnę i jej przedstawienia w kulturze…
Całokształtu dopełnia kolekcjonerskie wydanie. Piękny, pachnący (!) papier, pomysłowa okładka i klimatyczne zdjęcia na wyklejkach każą zastanawiać się jakie kolory liter i jakie książki dopełnią całokształtu w nazwisku autora w polskim wydaniu.
Nie można poznać historii z Pamiętnika…, można ją sobie tylko wyobrazić, ukształtować według własnych wyobrażeń. Ale obiecuję ci, drogi czytelniku, że od tej pory żadna filiżanka kawy nie będzie już taka sama. Żadna miłość nie będzie aż tak intensywna, a żaden dzień tak jednoznaczny.
Nie opowiedziałem tego wszystkiego po to, by na koniec napić się kawy. Opowiedziałem to w tym samym celu, co śpiewak śpiewa, a gawędziarz opowiada: gdy docierasz do miejsca, z którego już nie możesz wrócić, coś sprawia, że spoglądasz za siebie i nie możesz się nadziwić, że z drobnych przypadków w tak nieuchronny sposób ułożyło ci się słodkie, okrutne i zaskakujące życie.
Mark Helprin
Wydawnictwo Otwarte
Liczba stron: 542
Ocena: 6/6
3 komentarze
Agata P
Nie czytałam jeszcze "Zimowej opowieści" , choć na półce stoi już od momentu wydania jej w Polsce, a Ty już kusisz kolejnym Helprinem 🙂 Zapowiada się intrygująco.
Dominika Wojciechowska
Na drugą książkę Helprina czekałam bardzo długo, a jak już się doczekałam to nie mam kiedy czytać. A po tej recenzji z jeszcze większą niecierpliwością będę czekała na chwilę wolnego.
Ola
Czekam z niecierpliwością na tę książkę, Po takiej recenzji – niecierpliwość wzrasta niebotycznie:)