Bez kategorii

Ile sztuczn-ości jest w autentyczn-ości, czyli karpowiczowskie “Ości”

 

Dawno, dawno temu, tak niewinnie brzmiał początek, za siedmioma religijnymi złudzeniami i tyloma socjologicznymi rzekami, za lasami bez ambon i ambonami bez księży i myśliwych – czyli kiedyś gdzieś w Warszawie sprzed pierwszej kompletnej linii metra…
 

Zdaję sobie sprawę z tego, że Karpowicza można kochać lub nienawidzić i choć zaliczam się do grupy pierwszej, w pełni akceptuję argumenty drugiej, co więcej – po części się z nimi zgadzam. Dlatego tak trudno mi rozgryźć tego pisarza. Niemniej jednak zachwycona ostatnio przeczytaną Sońką, sięgnęłam po Ości. I znów jestem zachwycona. Nie ma potrzeby uciekać się do porównań z Sońką, bo i nie ma czego porównywać, dość powiedzieć, że Karpowicz jest jednym z tych niewielu autorów, których styl jest nie do podrobienia. Każde zdanie to jasny przekaz, że zostało wyrzeźbione przez Karpowicza w plastycznym materiale języka. Każde zdanie jest podpisem (choć niektórzy stwierdzą, nie bez racji, że popisem) autora. A mnie się szalenie ten po(d)pis podoba, przemawia do mnie każdą literą, głoską, sylabą i słowem. Mało tego – przemawia też wydaniem.

W świecie Ości – mił-ości, przykr-ości, obojętn-ości, prawdziw-ości, osobow-ości – każde uczucie i każde wydarzenie można umiejscowić na kontinuum pomiędzy sztuczn-ością a autentyczn-ością. Choć w zasadzie granica jest płynna, bo czasem to, co sztuczne jest autentyczne i na odwrót. Wszak w świecie, w którym ości, zastępują kości, najważniejszy jest kręgosłup i to, co z tych -ości dajemy.

Okazała mu zakurzone, choć nadal lśniące wartości – szacunek i lojalność. Może jeszcze jakieś inne -ości, ogryzione do połysku przez nierozsądek, strach i zawiść.

Ości to bezkręgowiec, rodzinny tasiemiec relacji, połączeń i zerwań. Maja jest z Szymonem, tudzież Frankiem, synem Ninel, Szymon, oprócz Mai, z Ninel i Juli, Ninel zaś z Norbertem, który Maksem dzieli się z Marią, dla której Maks jest Kuanem. Słowem kociołek z balią, ale czytelnik przestaje się dziwić, bo w świecie absurdu, wiele jest prawdy. Tej, której nikt nie chce znać, bo czasem lepiej nie wiedzieć lub udawać, że się nie wie.

Dlaczego coś się dzieje? Bo może. (…) przeważająca większość zdarzeń dzieje się bez celu, zero teleologii; przeważająca większość zdarzeń zdarza się, ponieważ znalazły się na nie miejsce i czas. Każde inne uzasadnienie i każda inna odpowiedź to nic więcej niż chęć opowiedzenia historii albo chęć uzyskania władzy.

Choć historia jest jedyna w swoim rodzaju, ale też niespecjalnie wzbogacająca, to plastyczność stylu Karpowicza czyni z książki o kilka -ości lepszą. Jest moim zdaniem jedynym autorem, któremu rzeczywistość udaje się ująć w sposób tak banalnie dobitny. To może zrażać lub przekonywać, da mnie jednak jest jednoznaczne z kunsztem.Tylko Karpowicz może ubieranie nazwać przysposabianiem do warunków atmosferycznych, a bohaterkę próbą generalną kobiety, tylko u niego autobus może utknąć w korku i niepoprawnym związku frazeologicznym. To, co zazwyczaj wynotowuję z lektury, jako szczególnie zgrabne, u Karpowicza występuje w każdym niemal zdaniu, dlatego podaję tylko kilka przykładów:

Mówił szczerze, lecz równocześnie mówił jak Spiderman, a facet w pajęczynie bywa patetyczny oraz emocjonalnie i odzieżowo niewiarygodny.
 
Orientacja przestrzenna nie zaliczała się w poczet jej cnót i przywar, choć pewnie przy “Wyprowadzić sztandar!” nie pomyliłaby drzwi.
 
zdjęcie+2
 
***

Na końcu Ości wszystko się odwraca, zatacza krąg, wraca do lustrzanego odbicia punktu wyjścia. Więc nic nie jest już takie samo, choć niewiele się zmienia, a to, co na chłopski rozum miało dzielić – łączy. Ale nie umiem tego lepiej wytłumaczyć. To szczególn-ości.

zdjęcie+1
 

Ignacy Karpowicz
Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 472

Ocena: 5,5/6