Podróż do „Krainy Chichów” – minirecenzja
Na studiach miałem ćwiczenia z kompozycji tekstu. Facet, który je prowadził, przyniósł na pierwsze zajęcia dziecinną lalkę. Podniósł ją do góry i oznajmił, że większość ludzi opisałaby lalka z jak najbardziej oczywistego punktu widzenia. Wyrysował przy tym niewidzialna linię poziomą od własnego oka do lalki. Ale pisarz z prawdziwego zdarzenia, mówił dalej, wie, że lalkę można opisać z wielu punktów widzenia – z góry, z dołu – i że tu właśnie zaczyna się prawdziwa twórczość.
Nie jest tajemnicą, że uwielbiam realizm magiczny, zadziwiające pomysły autorskie, nietypowe koncepcje fabuły i narracji. Nie stawiam znaku równości między formą a treścią, ta pierwsza jest dla mnie ważniejsza, musi mnie zachwycić, porwać, oczarować, a to, CO autor ma do powiedzenia schodzi w moich oczach na dalszy plan, bo interesuje mnie JAK to robi. Z tych właśnie powodów tak bardzo podobała mi się „Kraina Chichów” Jonathana Carrolla. Sięgnęłam po nią nieco przypadkiem, bo z powodu brzydkiej pogody i abonamentu Legimi (audiobooka słuchałam podczas spacerów z córką). Do tej pory czytałam jedynie jedno dłuższe opowiadanie Carrolla, „Ucząc psa czytać”. I nie żałuję!
Główny bohater i narrator, Tomasz Abbey, syn popularnego hollywoodzkiego aktora, rzuca nieciekawą przeszłość i równie nieciekawą pracę w szkole, by napisać biografię swego idola z lat dziecięcych, pisarza Marshalla France’a. W antykwariacie poznaje równie zauroczoną tym autorem Saxony i razem wyruszają do Galen, miasta, w którym żył i umarł. Spokojne niewielkie miasteczko, jakich wiele w Nowej Anglii, tętni prowincjonalnym życiem, ale bohaterowie szybko orientują się, że coś jest nie tak. Dane z życia France’a nie zgadzają się w dostępnych źródłach, mieszkańcy nieufnie milczą jak zaklęci, w bibliotecznym wydaniu książki o architekturze dworcowej znajdują się ciekawe notatki skreślone ręką mistrza, a pod kołami ciężarówki ginie uśmiechnięty mały chłopiec, co raczej cieszy niż martwi jego rodzinę. W czym więc tkwi tajemnica? Kim naprawdę jest córka Marhalla i jej pies? A Galen? Czy powinno widnieć na mapie?
W „Krainie Chichów” to, co realne przeplata się z tym, co „prawie” realne i w tym tkwi siła tej książki. Trudno napisać o niej dużo bez zdradzania szczegółów jej konstrukcji, które są odpowiedzialne za cały efekt. Dość powiedzieć, że poruszone w niej alchemiczno-literackie tematy są żywym dowodem na bujność wyobraźni autora, ale też znakomitą pożywką dla myśli czytelnika, który powinien zadać sobie ciekawe pytania o naturę sztuki. Czy są jakieś granice kreacji? Czy kreator powinien być niepodzielnym władcą świata przedstawionego? Czy da się ożywić samospełniającą się przepowiednię?
„Krainę Chichów” czyta się z zapartym tchem, trudno oprzeć się też pokusie zajrzenia na ostatnią stronę (na szczęście w audiobookach nie jest to takie łatwe). Fabuła pędzi i ostro wchodzi w zakręty, dialogi są dynamiczne, narrator zabawny (choć jako człowiek raczej antypatyczny), a bohaterowie bardzo charakterystyczni. Jest pomysł, jest wykonanie — czego chcieć więcej?
Audiobook w interpretacji Wojciecha Żołądkiewicza jest dobrze przygotowany i podzielony na odpowiednie rozdziały. Może nie zachwyca, jak kreacje Filipa Kosiora (KLIK), ale nie można mu niczego zarzucić. Głos lektora świetnie komponuje się z książką Carrolla.
NIE NAPISZĘ O TYM, ŻE… (Oh, wait!)
… nadal nie lubię bulterierów, a może nawet teraz nie lubię ich bardziej?
… przedwczoraj śnił mi się koszmar — diaboliczny śmiech Gąseczki Fletcher.
… przesłuchanie audiobooka zmusiło mnie do zakupu również papierowej wersji książki.
SKRÓT DLA OPORNYCH
Dla kogo na pewno tak: dla tych, którym nie jest obca twórczość Carrolla, jego poczucie humoru, prowadzenie narracji, kosmiczne pomysły na pograniczu kiczu i geniuszu.
Kto powinien unikać: czytelnicy, którzy preferują literaturę bez wątków nadnaturalnych, magicznych i ci, którzy lubią darzyć głównego bohatera (i narratora zarazem) cieplejszymi uczuciami.
Jonathan Carroll
Tłumaczenie: Jolanta Kozak
Wydawnictwo Rebis
Liczba stron: 268 (audiobook: 9 godz. 42 min.)
Ocena: 5/6
3 komentarze
Czepiam się książek
Carroll to jedno z moich wielkich odkryć z czasów licealnych. Pokochałam jego opowiadania i powieści, “Krainę Chichów” czytałam dwa, a może nawet trzy razy, lubię do niej wracać. Pierwszy raz to był egzemplarz z biblioteki, ale później musiałam sobie sprawić na własność, bo za mną chodziła 😉 Ja przeciwnie, doceniłam nieoczywiste piękno bulterierów właśnie po tej lekturze, wcześniej mi się nie podobały (to chyba ulubiona rasa autora, występuje w wielu utworach) 😉 Trafnie podsumowałaś, że pisarstwo Carrolla, to coś z pogranicza “kiczu i geniuszu”. Jest bardzo specyficznym autorem i nie dla wszystkich. Może będzie jeszcze okazja, porozmawiać/popisać o innych jego tekstach 😀
Bazyl
Właściwie po doczytaniu do “realizm magiczny”, powinienem odpuścić ciąg dalszy, ale że jak już siadam do tekstu … W każdym razie Caroll raczej nie dla mnie. I choć rozumiem większą atencję dla formy niż treści, to jednak nie podzielam opinii. Zbyt dużo wydmuszek o niczym, odzianych w szatki postmoderny czy innych postów, przeczytałem, żeby szanować kolejne jedynie za piękne rusztowanie 😛 Koncepcyjnym wygibasom, kiedy nie ma się nic do powiedzenia mówię “nie!” 😀
Pożeracz
Ja czytałem dwie czy trzy powieści Carolla gdzieś w okolicach początków studiów, ale po lekturze pozostały mi tylko mgliste, raczej pozytywne wrażenia. Nie zapadły mi w pamięć te powieści do tego stopnia, że pamiętam jedynie, że czytałem tylko “Krainę Chichów” właśnie, a reszty tytułów nie. Zazwyczaj zaś nie mam z tym problemu.