literatura faktu,  varia okołoliteracka,  Wydawnictwo Czarne

Przejęzyczenie, czyli rzecz o tłumaczeniu

Interesują mnie (…) już tylko ci autorzy, którzy rozumieją wagę ciszy i zdają sobie sprawę, że słowo nie jest wytrychem otwierającym wszystkie drzwi: dochodzą do granicy wysłowienia i wiedzą, że na niej świat się nie kończy. Ta świadomość to najcenniejsze, co autor może zawrzeć w książce. Reszta jest zaledwie oprawą i lepiej, żeby nie była z tombaku, ale nie należy jej mylić z klejnotem.

Wyjątek z rozmowy z Michałem Kłobukowskim

Nieczęsto mówi się o tłumaczach i ich pracy. Zwykle zostają nazwiskiem na trzeciej stronie okładki, czasem też stają się antyprzykładem przekładu, zaprzeczeniem sensowności tej pracy — ba, tego rzemiosła. Wielbiciele Tolkiena na pewno pamiętają koślawe tłumaczenie trylogii popełnione przez Jerzego Łozińskiego, który zrewolucjonizował „Władcę Pierścieni” umieszczając w nim Bilbo Bagosza z Bagoszna, Łazika, czy Sępną Puszczę, powodując u czytelników mdłości i pokłady miłości do dużo starszego i niepozbawionego przecież błędów tłumaczenia Marii Skibniewskiej. Wygląda na to, że o tłumaczu może być głośno tylko wtedy, gdy popełnia niezręczności lub błędy, rzadko wtedy, gdy jego mrówcza praca przekłada się (sic!) na literaturę, którą się zachwycamy. Zdarzają się chlubne wyjątki, na przykład „O przekładzie na przykładzie” Elżbiety Tabakowskiej, tłumaczki Normana Daviesa, czy „Przejęzyczenie”, a więc zbiór dwunastu rozmów z tłumaczami, które przeprowadziła Zofia Zaleska.

Rozmówcy Zaleskiej to artyści (a jakże!) wyjątkowi, z górnej półki, z poczuciem humoru i erudycją również na najwyższym poziomie. Ale z drugiej strony to jednocześnie ci, którzy mogą pozwolić sobie na to, by nie tłumaczyć tych pozycji, które stanowią 90% rodzimego rynku wydawniczego — literatury popularnej (czy też populistycznej) i słabej, takiej, którą można nazwać urlopową. Tłumaczą, niejednokrotnie ponownie, klasykę literatury, najnowsze książki uznanych autorów, poezję. Są przekaźnikami intencji autorów, ale też, a może przede wszystkim, twórcami samymi w sobie. Dla każdego z nich, czym innym jest przekład idealny, a jednocześnie niemal wszyscy zgodnie podkreślają, że nie jest to przekład przeźroczysty i bezstylowy. Tłumacz to nie użytkownik języka i nie filolog, to krytyk literacki i specjalista w dziedzinie tłumaczonej przez siebie literatury, który niejednokrotnie musi poprawić samego autora, dokształcić się w sferach, o których wcześniej mógł nie mieć pojęcia, wreszcie psycholog, który powinien wniknąć w intencje autora i napisać jego dzieło na nowo, w innym języku.

Przeszkód, jakie tłumacz spotyka na swej zawodowej drodze jest co nie miara. A to błąd autora (poprawić? zostawić? zrobić przypis?), a to inny krąg kulturowy (tłumaczyć? liczyć na wiedzę czytelnika?), a to nieprzetłumaczalne niuanse lingwistyczne (zmieniać na podobne w rodzimym języku? zostawić nieprzełożone?), czy gwary i regionalizmy (kombinować? przekształcać na język literacki?). Czasem trzeba zadziałać ryzykownie, ale skutecznie, dlatego Kłobukowski dopisał kilka zdań do „Trylogii nowojorskiej” Austera (wszystkiemu winna litera I), a Zielińska- Elliott zamiast dialektu z Osaki włożyła bohaterowi Murakamiego w usta gwarę poznańską. To przecież kłóci się z ideą wierności przekładu, ale mimo wszystko odzwierciedla idee autora. Wniosek? Wierność przekładu to mit. Ale nie należy mylić wierności z rzetelnością.

12410537_10208796960828235_9147989505947250250_n

Zaleska z wprawą, erudycją i ogromną znajomością tematu, wypytuje rozmówców o kwestie kluczowe dla ich zawodu czy zajęcia. Czytelnik poznaje więc dylematy i perypetie tłumaczy, rolę przywiązania do „własnych” autorów, indywidualną granicę „wierności” i „przeźroczystości” przekładu jako interpretacji oryginału, zmiany w dzisiejszym rynku wydawniczym, które nie ominęły także tłumaczy. Rozmowy pokazują także jednostkową ciekawą drogę osobistą i zawodową, która prowadziła do punktu, w którym są dziś — czasem od matematyki, czasem od filologii, czasem od domowych półek — zawsze jednak do zawodowego mistrzostwa we władaniu słowem. Z głową.

Każdy z nas ma w sobie jakąś zakazaną komnatę z zamku Sinobrodego, do której może wejść tylko za cenę chwilowej rezygnacji z głowy — tej maszynki do mielenia pięknych i brzydkich wyrazów.

DSC_1083

SKRÓT DLA OPORNYCH

Dla kogo na pewno tak: dla czytelników, którym nie obce są pozycje z gatunku „książki o książkach”, którzy zastanawiają się nie tylko nad fabułą, ale też technicznymi warunkami powstawania książki; a także dla tych, którzy lubią rozkładać wszystko na czynniki pierwsze — czemu by więc nie lekturę?

Kto powinien omijać: czytelnicy uczuleni na formę wywiadu (choć ten w „Przejęzyczeniu” jest wyjątkowo zgrabny!) oraz ci, którym kwestia przekładu jest zupełnie obojętna.

 

Zofia Zaleska (w rozmowach z tłumaczami)

Wydawnictwo Czarne

Liczba stron: 375

Ocena: 5/6

7 komentarzy

    • kotnakrecacz

      Oczywiście każdy od czegoś zaczyna. Próbować zawsze warto, ale faktycznie ich przykład (tfu, przekład!) może onieśmielać 😀

  • Secrus

    Tak sobie właśnie wyobrażam, że praca tłumacza to ciągłe dylematy, wiecznie zajęta głowa i wybieranie: między dobrym a pozornie lepszym, nowym lub starym, oryginalnym albo tradycyjnym (patrz: Łoziński – znakomity tłumacz klasyki, świetnie i “lekko” archaizujący choćby w nowych wydaniach troszkę mniej eksponowanej klasyki wydawanej teraz przez Zysk, któremu ktoś kiedyś przepuścił nowatorstwo, jakiego nie powinien przepuszczać. A on ma po prostu taki styl, by zawsze szukać w swoich tłumaczeniach autorskiego rysu, czasem bardziej, czasem mniej. Zysk np. nie przepuścił mu – o czym pisze w posłowiu – sporej zmiany w tytule “Niepokojów wychowanka Törlesa”, które w jego pierwotnym tłumaczeniu nazywały się “gmatwaninami”. Przekład byłby wierniejszy oryginałowi, gdyby Łoziński postawił na swoim, ale ugruntowanie tej wersji w naszej kulturze wpłynęło na negatywną decyzję wydawnictwa i tłumacz musiał zmieniać całą rodzinę wyrazów w powieści, żegnając się z przekładem kongenialnym). Staram się od jakiegoś czasu zerkać na nazwisko tłumacza, doceniać go, bo przecież czytając coś, nie zapominam o języku; to dla mnie ważny element oceny dzieła. Kilku ulubionych mam, doceniam wielu, bo robią tytaniczną pracę 🙂 I z ciekawości po “Przejęzyczenie” pewnie kiedyś sięgnę…

    • kotnakrecacz

      Nie miałam pojęcia o tych wszystkich łozińskich perturbacjach! 😉 Muszę aż prześledzić karierę tego kontrowersyjnego tłumacza. Kiedyś.
      I faktycznie dylematy tłumaczy są chyba z niczym nieporównywalne. Tak naprawdę to przecież pisanie na nowo. Ale chyba chodzi jednak o to, by starać się o zachowanie indywidualnego stylu autora, nie rysów tłumacza. No chyba, że mówimy o Szekspirze, z którego po zachowaniu indywidualnych cech, nikt nic by nie zrozumiał 😉
      Taki to już ich niewdzięczny los i niełatwe zadanie.