literatura faktu,  Murakami,  Wydawnictwo Czarne

Podziemie – Haruki Murakami w odsłonie reporterskiej

„Podziemie” to reporterski debiut (i jak dotąd także jedyna pozycja z dziedziny literatury faktu) Harukiego Murakamiego. Na wydanie w Polsce czekał prawie ćwierć wieku, a i to nie przebiegło bez kontrowersji, bowiem polski przekład jest przekładem (bardzo zresztą dobrym, wszak Michał Kłobukowski to solidna firma) z języka angielskiego, nie japońskiego. Sięgałam po „Podziemie” nie bez obaw, z ulgą zaś przyjęłam jego wysoki poziom literacki i koncepcję.

Ważne cytaty

Wielu zwykłych pasażerów miało nieszczęście zginąć albo ucierpieć tylko dlatego, że akurat wtedy jechali metrem. (…) Kiedy myślę o ich losie, nie pozwalam sobie na ten luksus, żeby dalej uważać się za ofiarę. Dlatego mówię: Nie jestem ofiarą sarinu, tylko jednym z ocalonych”. Prawdę mówiąc, miewam jeszcze różne utajone objawy, ale nie aż takie, żebym musiał kłaść się do łóżka. Po prostu cieszę się, że ocalałem.
(…) nie mogę odłożyć zamachu do teczki, mówiąc po prostu: „W sumie to była przecież tyko skrajna i wyjątkowa zbrodnia, dzieło wyobcowanej i marginalnej grupki obłąkańców”. I co mam myśleć, skoro nasza zbiorowa pamięć o tej sprawie ma w sobie coraz więcej z dziwacznego komiksu lub miejskiej legendy? Jeżeli to tragiczne wydarzenie ma nas czegoś nauczyć, musimy mu się przyjrzeć od nowa (…). Zbyt łatwo jest powiedzieć: „Sekta Omu była zła”. Mówienie „To nie ma nic wspólnego ze >>złem<< ani >>niepoczytalnością<<” także niczego nie załatwia. Prawie jednak nie sposób wyrwać się spod uroku tego rodzaju sformułowań; naładowany emocjami podział na „nas” i „ich” zajeżdżono już na śmierć.
Z psychologicznego punktu widzenia (…) spotkania budzące silny niesmak fizyczny w istocie bywają często projekcjami naszych własnych wad i słabości. (…) Lustrzane odbicie zawsze jest ciemniejsze i zniekształcone. Wypukłość i wklęsłość zamieniają się miejscami, fałsz bierze górę nad rzeczywistością, światło i cień płatają figle. (…) Owe podświadome cienie są „podziemiem”, które wszędzie w sobie nosimy, a gorzki posmak, nękający nas jeszcze długo po zamachu gazowym w Tokio, sączy się spod spodu.

Warstwa konstrukcyjna i literacka

„Podziemie” to reporterski zapis wywiadów z ofiarami (lub członkami ich rodzin) i sprawcami zamachów, których w 1995 roku w tokijskim metrze dokonali członkowie sekty Ōmu. Zginęło wtedy 12 osób, a tysiące ucierpiało w związku z mniej lub bardziej poważnymi zatruciami sarinem. Murakami, w tym wydaniu prawdziwy wyjadacz historii mówionej, w rozmowach wykazuje się wrażliwością, dociekliwością i świadomością własnych poznawczych ograniczeń.

Literacko też jest bardzo dobrze, a dokładnie wyłożona koncepcja książki i sposobu zbierania relacji, dodatkowo świadczy na korzyść autora i reportażu. Mnie osobiście szczególnie poruszyła druga część książki – oddająca głos szeregowym członków sekty. Dobitnie pokazuje, znaną przecież czytelnikom powieści Murakamiego, postać everymana, który czasem znajduje się w wyjątkowym czasie i przestrzeni, co doprowadza go do udziału w wydarzeniach niezwykłych. Jednoznaczna ocena działań, ferowanie wyroków, co tak łatwo przychodzi współczesnemu człowiekowi, może zacząć po lekturze „Podziemia” wymykać nam się z rąk.

Perełki

Warto docenić na przykład podwójne znaczenie tytułu. Pierwszy, dosłowny, wszak opisywane wydarzenia toczyły się w metrze, pod ziemią. W dodatku były efektem działań zaplanowanych w religijnym podziemiu. To dla większości z nas jest bardzo jasne. Ale to drugie znaczenie – to, które wskazuje na podziemną, niejasną twarz człowieka jako uczestnika życia społecznego – wydaje mi się ważniejsze. Temat dziś mielony wielokrotnie, ale mam wrażenie, że w latach 90. skutecznie pomijany – natura człowieka jest niezbadana, nikt z nas nie może mieć pewności, jak zareaguje w konkretnej sytuacji i do jakich czynów popchnie go życie. Jesteśmy też przecież, jako gatunek, mistrzami w usprawiedliwianiu samych siebie i własnych motywacji.

Jeśli chodzi o terroryzm, nie ma zwycięzców i przegranych. Społeczeństwo, które wydaje z siebie terrorystów i musi zajmować się skutkami ich działań, jest z góry na straconej pozycji. Z tego też powodu „Podziemie” to lektura ważna z poznawczego punktu widzenia. Pomaga zrozumieć działania społeczeństwa codziennie rano upychanego do przepełnionych wagonów metra. Nie tylko zresztą społeczeństwa, ale też państwa, systemu opieki zdrowotnej, reagowania kryzysowego. 

Interesujące wydało mi się też przedstawienie kwestii relacji pomiędzy prawdą wersji a autentycznymi wydarzeniami – świadectwa różnych ludzi z tych samych wydarzeń (tutaj z poszczególnych wagonów i stacji metra) uwydatniają mechanizmy działania ludzkiej pamięci – szczególnie tej straumatyzowanej. Różnice są spore, czasem zaskakujące, ale też dają do myślenia i pobudzają do niemal detektywistycznej pracy w ich odnajdywaniu i interpretowaniu.

Opowieści bohaterów i uczestników wydarzeń, a potem członków sekty leją się trochę jak woda z kranu, jak kiedyś reporterskie wyczyny Swietłany Aleksijewicz opisał Mariusz Szczygieł. Ale tak w przypadku reporterki białoruskiej, jak i pisarza japońskiego, nie mam wątpliwości, że z tego kranu warto pić.

Co bym zmieniła?

Niewiele, bo to naprawdę kawał dobrej, reporterskiej roboty, wielostronne ujęcie tematu, wrażliwość. Choć w reportażu nie przepadam za odautorskimi komentarzami osobistymi w pierwszej osobie. Tu jest ich niewiele, kojarzyły mi się (a nie jest to skojarzenie przyjemne) z nomen omen, zbiorem „Pierwsza osoba liczby pojedynczej” (KLIK).

Dla kogo tak, a kto powinien unikać?

Dla wszystkich tych, którzy Murakamiego nie poznali lub w wersji powieściowej poznawać nie zamierzają. Niezależnie od tego, jakie zdanie macie na temat jego literatury pięknej, ta pozycja nie ma z nią nic wspólnego – ani tematycznie ani językowo.

Zupełnie nie dla tych, którzy oczekują podobieństw do powieści Japończyka ani dla tych, którzy na sekty, czy akty terroru mają wyrobione (i sztywne) zdanie.

 

Haruki Murakami, tłum. Maciej Kłobukowski

Wydawnictwo Czarne

Liczba stron: 480

Ocena: 5/6

3 komentarze

  • Qbuś pożera książki

    Z czasem na pewno będę chciał przeczytać. W zbeletryzowanej formie podobny motyw był ciekawie ujęty w “Widomipisie” Davida Mitchella.

    Ale, ale… Czemu nie tłumaczono z oryginału? Jak dotąd chyba nie był z tym problemu, prawda?

    • kotnakrecacz

      Nie było (choć zdaje się, że coś już kiedyś z angielskiego przekładano). Nie wiem niestety czemu – wydawnictwo się nie chwali 😉