literatura piękna

“Bóg, honor, trucizna”, czyli o tym, dlaczego historyk nie znosi (pewnej) historii

 

– Tu inaczej pojmuje się rozsądek niż w Austrii ambasadorze. Już słyszę te głosy w senacie, że Polacy nie znają pojęcia pokoju za wszelką cenę.

– Nawet wówczas, gdy nie ma się szans na wygraną?

– Zwłaszcza wtedy, hrabio. To jest naprawdę dziwny kraj.

(…)

– Miłość czy sympatia u Polaków płocha. – Prażmowski udał, że nie zrozumiał przytyku. – Dziś cię kochają, a jutro nienawidzą, tym mocniej, im gorliwiej wcześniej wyrażali swój podziw i uwielbienie. Sztuka polega na tym, aby tak długo wmawiać im kłamstwo, aż sami uznają je za prawdę.

 

Skończyłam książkę Bóg, honor, trucizna. Od 37 minut siedzę przed komputerem. Kursor bezlitośnie miga na pustym ekranie, a ja nadal nie wiem, co napisać. I nie chodzi o pustkę w głowie, bo myśli raczej nadmiar, ale o mieszane uczucia i sprzeczność pomiędzy nimi. Z jednej strony bowiem wiem, że Robert Foryś napisał dobrą, wartościową książkę i zrobił to wprawnie, ciekawie. To prawda bodaj obiektywna. Z drugiej zaś zmęczyłam się niemiłosiernie podczas lektury. Zmęczyły mnie komplikacje, intrygi, brud, śmierć, seks, od którego robi się niedobrze. Paradoksalnie moje zmęczenie także świadczy na korzyść książki, bo pokazuje, jak dobrze (nawet z perspektywy historyka) autor oddał realia XVII wieku, z wielką dobitnością, okrucieństwem i brutalnością przypominając mi, jak bardzo nie znoszę tej epoki.

Jest przełom roku pańskiego 1671 i 1672. Sytuacja w Rzeczypospolitej, po woli tracącej swą mocarstwową pozycję w Europie, jest napięta jak cięciwa łuku. Kraj wyniszczony wojnami – potopem, kozakami, Rosją – czuje na szyi oddech Turcji. Tylko kto jest szyją, a kto głową? Nieudolny król, oglądający się tylko za przystojnym fryzjerem? Jego austriacka żona? Hetman Sobieski? Jego francuska Marysieńka i jej świta? Arcybiskup Prażmowski? Ród Paców i  poplecznicy? Senat?! A któż to może wiedzieć. Na ponad 400 kartach pierwszej części trylogii Gambit hetmański toczy się brutalna walka o władzę. Walka na śmierć i życie. Na Boga, honor i truciznę. Wiadomo – wygrywa ta ostatnia.

Konstrukcja powieści Forysia jest przemyślana i ciekawa – akcja symultanicznie dzieje się na kilku płaszczyznach i w kilku miejscach Rzeczypospolitej (i Francji!), bohaterów jest wielu, a wszyscy są nieodrodnymi dziećmi swoich czasów. Język jest delikatnie (nie w przesadny, barokowy sposób) stylizowany na ten XVII-wieczny, a całość jest historycznie dopracowana w każdym niemal szczególe – od spraw kulinarnych aż po topografię ówczesnego Krakowa i Kazimierza. Do tego arcyciekawe, zachęcające wstępy do rozdziałów. Ot, choćby taki:

Dyplomacja jest najdoskonalszym rodzajem szpiegostwa, a Peter Ignaz von Stom cieszył się opinią człowieka niezrównanego w obu tych dziedzinach.

Bóg, honor, trucizna nie jest jednak idealna. Pomijając naturalizm polskiej historii tego okresu, trudno przejść obojętnie wobec okładki… Doprawdy nie mieści mi się w głowie, że ta sama osoba może odpowiadać za projekt Zimowej opowieści czy Pamiętnika z mrówkoszczelnej kasety oraz tego koszmarka, jakim jest okładka powieści Forysia. Czytanie jej w komunikacji miejskiej było prawdziwym wyzwaniem – skrzętnie ukrywałam okładkę na kolanach i z lekkim zażenowaniem chowałam do torby. Dla okładki stanowcze NIE!

***

Mimo uporządkowania myśli nadal nie wiem, co o powieści sądzić. A uczucia mam nie mniej mieszane niż na początku. Książka jest dobra, historia obrzydliwa. No cóż, parafrazując słowa autora – nasza historia nie jest może idealna, ale tylko taką mamy.

bóg,+honor,+trucizna

Robert Foryś
Wydawnictwo Otwarte
Liczba stron: 424

Ocena: 4/6

11 komentarzy