literatura piękna,  varia okołoliteracka

Austerowanie bez cukru, czyli dwugłos i „Trylogia nowojorska” Paula Austera

 

Trochę pogłos, trochę przegłos, ale najbardziej dwugłos. O „Trylogii nowojorskiej” Austera pomiędzy sławetnym Pożeraczem (KLIK) a Kotem z parafii tutejszej. Obydwoje zachęcamy czytelników do detektywistycznego (tudzież antydetektywistycznego) prześledzenia obydwu (?) rozmów.

 

Pożeracz: Po okresie błędów i wypaczeń… Wróć… Natalio droga, jakżeż my mamy zacząć ten tekst? Decydujemy się na ujęcie literackie czy geograficzne może? A może osobiste i zapodasz kilka(set) słów o swoim do Nowego Jorku uczuciu?

Kot: Raczej, bardziej austerowo, 4 3 2 1 😉

Pomysł zacny (bo mojszy i Twojszy), ale czy przekonamy tym nieprzekonanych? Myślałam o wirtualnej wycieczce śladami bohaterów, o konkretnych adresach, może nawet udałoby się dotrzeć do zdjęć z lat 40., 60. i 80. Ale to trochę takie zbyt wewnętrzne. A samo ujęcie recenzyjne — jakby powiedział Sherlock — booooring 😉

Cytując niejakiego Yaro, zapomnianego wieszcza lat 90-tych, „nie zadowolisz wszystkich wiesz to zadanie dla agencji towarzyskich”. Choć olewki nie sugeruję. Wracając jednak do wycieczki — efekt na pewno byłby ciekawy, ale nie wiem, czy nakład pracy nie byłby za duży. Ale na pewno możemy ubogacić twór nasz jakimiś zdjęciami. Ja Ci dam booooring! To, że to postmodernistyczne powieści antydetektywistyczne, nie znaczy, że zaraz mamy negować recenzje czy pisać antyrecenzje!

Postmodernistyczne powieści antydetektywistyczne! — wypiszę to złotymi zgłoskami na pierwszej stronie tej książki!

Nie piszmy antyrecenzji, ot co! Ale kusi mnie, żeby wpisać się raczej w formę niż treść, żeby sobie zakpić — z czytelnika, autora (lub całego postmodernizmu), choćby z siebie. Przemyślmy to jeszcze, ok?

A póki co — myślisz, że faktycznie, jak w ostatniej części, każda z tych historii jest właściwie tą samą, ale w innych płaszczyznach? A te wspólne motywy? To tylko kpina z czytelnika? Wiesz, data urodzin Austera, którą narrator wrzucił od niechcenia? Czerwony notatnik? „Kolorowe” nazwiska? Wreszcie sam Auster? I Quinn?

Swoją drogą, wiesz, że w NYC mieszkałam na Riverside Drive? Mówiłam Ci, że znam ten park? I te widoki na Hudson River!

No i ja! Jeszcze ja! W końcu nie bez kozery „Zamknięty pokój” spisywany jest w maju 1984 roku. Nie wierzę w takie przypadki.

Ale wpisać się w treść… Musielibyśmy chyba napisać trzy osobne teksty, które jednak musiałyby nie tylko w enigmatyczne sposoby nawiązywać do siebie, ale też w kreatywny sposób wykorzystywać jakąś stylistykę (piszę „jakąś”, bo recenzji detektywistycznej jeszcze nikt chyba nie napisał [to by dopiero było]). Gdyby zaś pociągnąć sprawę do końca, to jeszcze musielibyśmy pozostawić czytelników z otwartym zakończeniem, kilkoma możliwymi interpretacjami i wielką satysfakcją do tego.

Austera w Austerze rzeczywiście jest tu bardzo dużo. Nawet niemal dosłownie i z żoną. Ja, jakem Pożeracz, zachwycałem się natężeniem nawiązań do tworzenia literatury. Każdy z bohaterów pisze i ma z tym pisaniem wiele przemyśleń. No i ten czerwony notatnik, jako spoiwo nie tylko między trzema fabułami, ale też autorem.

Austera w Austerze dużo, ale wiesz, że opublikował to pod pseudonimem Paul Benjamin? Więc to nie było takie oczywiste dla pierwszych czytelników 😉

Recenzja detektywistyczna! To jest to! Ale w wersji dedukcji, czy indukcji? Albo może dwie ścieżki? Na zasadzie „wybierz swoje zakończenie”?

Recenzja „choose your own adventure”… To by dopiero było. Można by nawet było kilka rozgałęzień. „Chcesz czytać o wątkach autotematycznych czy stylistycznych?”, „Uważasz, że Czarny to Biały czy może Niebieski to Czarny?”.

A to pod pseudonimem nie była opublikowana tylko „Squeeze Play”, czyli ponoć taka już tradycyjna niemal powieść detektywistyczna? Ale, ale… Nie tylko Austera w Austerze dużo, ale też amerykańskiego pisarstwa w ogóle. Który gość znamienity najbardziej Ci w pamięć zapadł?

Mnie zawsze najbardziej wzrusza Walt Whitman (swoją drogą — prawie jak Whiteman, nie? ;)), ale jak zwykle wspomina i o Thoreau, ewidentnie jest coś na rzeczy! A który z pisarzy utkwił w Twojej głowie? A która z nowojorskich historii i dlaczego ta o Brooklyn Bridge? 😛

Rozumiem, życie lubi pochłaniać. Mnie też się zdarza. Aktualnie pochłaniają i oślepiają Tatry. A co ciekawe: przy pierwszym czytaniu miałem znaczący błąd parsera: Twoje „wzrusza” przeczytałem jako „wkurza”. Może to przez to, że poezja Whitmana jeszcze na studiach do mnie nie trafiła. Ale mam słabość do Thoreau, ale jeszcze bardziej do Emersona. Przemawiają do mnie te leśne samotnie i „To be great is to be misunderstood”. No i bardzo podobało mi się, gdy od literatury stroniący Niebieski wgryzał się w „Waldena”.

O tak, „Walden”! Za każdym razem, kiedy czytam Austera mam ochotę przeczytać wszystko, do czego się odnosi. Nie odpowiedziałeś na pytanie o nowojorskie historie 😉

No i zapomniałam zapytać, czytałeś w tłumaczeniu czy oryginale? Bo trzeba byłoby wspomnieć o dodatkowej literze w wędrówce po Central Parku w polskiej wersji.

Ach, rzeczywiście! O wybaczenie się uprasza. I przyznaję też od razu, że trafiłaś — historia Roeblingów została ze mną najdłużej. Podobało mi się bardzo, jak płynnie Auster odbił historię inżynierów w historii swoich postaci. Ale cała trylogia to przecież cała sieć metatekstów o powiązaniach wewnętrznych i zewnętrznych. Teraz z kolei ja mam pytanie: jak zareagowałaś na dosłownie postrzeganą wizję Ameryki jako ziemi obiecanej?

Czytałem w oryginale i pewnie nie zwróciłbym uwagi na ten fragment, gdyby nie nasza wcześniejsza rozmowa. Pewnie nie zastanawiałbym się zbyt długo, jak to tłumaczyć. Ale, ale… Któż to tłumaczył na polski?

Owszem, sieć metatekstów, w dodatku gęsto utkana. Ale to chyba już taki popisowy Austera numer, te intelektualne rozgrywki. Podobnie jak motyw Ameryki jako ziemi obiecanej. Nie jest wszak tajemnicą żydowskie pochodzenie przodków autora i jego miotanie się po świecie. Jak on sam, jak Fergusson, jak inni bohaterowie 😉 Sporo tu zresztą podobieństw do „4321”, nie? A raczej odwrotnie.

Tłumaczył Michał Kłobukowski. W załączniku wklejam Ci to, co zmienił (w wersji polskiej i oryginalnej) oraz fragment jego wywiadu z „Przejęzyczenia” Z. Zaleskiej. Chodzi o zmianę kolejności akapitów i dodanie jednego spaceru vel litery do hasła.

Tak 4321 zdecydowanie przychodzi do głowy, a i po części „Niepełnia” Anny Kańtoch. Moja słabość do wielotomowych cykli fantastycznych sprawia, że marzy mi się taki nowojorski tasiemiec złożony z metasplątanych fabuł oraz/lub fabułek. I żeby jeszcze na końcu wszystko okazało się powiązane ze wszystkim… ale nie do końca wiadomo jak.

A inwencja i maestria Michała Kłobukowskiego idealnie pasuje mi do tego, co w „Tłumacz między innymi” Jerzy Jarniewicz pisze o roli tłumacza, który musi czasem nie tylko odejść od oryginału, ale i „kłamać”. Ciekawe jestem, czy Auster w jakiś magiczny sposób dowiedział się o tym procederze i jak sobie z nim radzili inni tłumacze.

O tak, te wszystkie escherowskie zaułki, ciemne i do kolejnych szkatułek, które są jeno wersją tej pierwotnej 😉 Ta obserwacja obserwującego, ach!

Co do tłumaczenia. Nie sądzę, żeby wiedział. Nawet jego żona, Siri, nie wiedziała jak przetłumaczono jej redaktora ze „Świata w płomieniach“, bo w wersji oryginalnej był bezpłciowy. Tłumacz, jak wiesz, skomentował nawet moją recenzję i przyznał, że z miejsca dał mu/jej rodzaj męski. Ale prześledzenie innych wersji językowych — to by było coś!

Tak sobie myślę, że dobrze by było przeczytać też „Dziennik zimowy“, tak w sprawie wątków autobiograficznych.

Co jeszcze powinniśmy omówić?

Ciekaw jestem, jak sama Hustvedt zareagowała na obecność w książce. Ogólnie obecność Austera w książce Austera to przedsięwzięcie dość ryzykowne – normalnie taki zabieg wiązałby się z podejrzeniami megalomanii, ale tu takie wrażenia nie ma się ni przez chwilę. Jest to po prostu kolejny punkt metatekstowego rozmycia.

A Ty „Dziennik zimowy” już czytałaś?

A co jeszcze omawiać… Mam wrażenie, że najważniejsze rzeczy rozplanowaliśmy. Ale chciałem jeszcze tak na poły osobiście spytać: czy myślisz, że jest sens doszukiwać się tu jednego sensu czy też konkretnego zakończenia?

Jakieś mam jednak przeczucie, że nie musiała się dowiadywać, bo takie rzeczy ustalają 😉 Ale co ciekawe, nie mają syna, tylko córkę, więc jakaś tam zmiana jest. Paul ma syna z poprzedniego małżeństwa, ale on w czasie powieściowej akcji był już starszy. I tak, masz rację, to nie megalomania, a przynajmniej ja tak tego też nie widzę. Choć ktoś ostatnio zarzucał mu (w kontekście „4321“), że wciąż pisze tę samą książkę. Możliwe. Ale ja bym tego nie poczytała za wadę, ale za intertekstualność. Ale oczywiście to nie obiektywna prawda, jeno moje wrażenia 😉

Nie, nie czytałam „Dziennika“. Austera staram się sobie dawkować, co by mi się za szybko nie skończył 😉 W zeszłym roku przeczytałam cudne i zupełnie inne „Szaleństwa Brooklynu“, więc w tym może pora na Dziennik”? „Trylogii…“ nie liczę, czytam ją bodaj trzeci czy czwarty raz.

I nie, nie uważam, że istnieje tu ostateczne rozwiązanie. A jeśli nawet, to ja go nie chcę znać!

O, i to zdanie byłoby chyba świetnym punktem kończącym. W sam raz, by czytelników zostawić z tak samo otwartym zakończeniem.

 

Odwołania w tekście dotyczą następujących książek: Z. Zalewska, „Przejęzyczenie. Rozmowy o przekładzie”, Czarne 2015.; J. Jarniewcz, „Tłumacz miedzy innymi. Szkice o przekładach, językach i literaturze”, Ossolineum, 2018.

Skany pochodzą z „Trylogii nowojorskiej” w wydaniu polskim (Znak, 2012) oraz amerykańskim (Penguin, 1990).

 

2 komentarze

  • Czepiam się książek

    Fajnie poznać zakulisowe ciekawostki z życia Austera, jakoś nigdy się nie zagłębiałam mocniej w jego biografię, nie wiedziałam na przykład, że początkowo wydawał pod pseudonimem. Tak was czytam i dochodzę do wniosku, że raczej się nie obejdzie bez ponownej lektury Trylogii. Przy pierwszym czytaniu (kiedy to było, czyżby pół roku temu, albo nawet rok?!) zrobiłam szkic artykułu/recenzji, ale jakoś nie uporządkowałam myśli do końca i nadal mam tylko szkic w wordpressie. A co do waszego pytania “myślisz, że faktycznie, jak w ostatniej części, każda z tych historii jest właściwie tą samą, ale w innych płaszczyznach”, osobiście skłaniam się ku odpowiedzi: tak! 😉