Bez winy – ale czy na pewno?
Wygląda na to, że ostatnimi czasy dopadają mnie powieści trudne, mroczne, wymagające i wyczerpujące. W dodatku niebezpiecznie miejsca ich akcji leżą niebezpiecznie blisko koła podbiegunowego, co tylko dodatkowo potęguje ponury nastrój i chłód odbioru. Uwielbiam prozę Michaela Crummeya, autora nowofundlandzkiego, którego powieści niejednokrotnie mroziły mi krew w żyłach lub dostarczały nietuzinkowych wrażeń. Nie miałam wątpliwości, że sięgnę po „Bez winy”, ale dość długo zwlekałam z recenzją – upłynęło bowiem sporo czasu (i wody), zanim przetrawiłam wszystko, co dostałam z powieścią w pakiecie.
Ważne cytaty
Truss spojrzał mu prosto w oczy.
– Nie pochwalasz tej ekspedycji.
Evered tylko wzruszył ramionami.
– Mów szczerze – zachęcił kapitan.
– Powiedziałeś pan, że te ludziska zostały już niemal do szczętu…
– Eksterminowani. Wytępieni.
– Cóż takiego ich spotkało?
– My ich spotkaliśmy.
Evered nic nie odpowiedział; pozwolił wybrzmieć tym słowom.
– Czyż nie jesteśmy im winni choć tego, by dowiedzieć się jak najwięcej o ich obyczajach, nim wymrą na wniwecz? – spytał Truss. – Zachować przy życiu jakiś okruch ich świata?
Dotarli do łodzi; wioślarze już przytrzymywali ją dla nich, stojąc w wodzie po kolana.
Evered stwierdził: – Gdyby to o mnie chodziło, chyba wolałbym, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju (…).
– Może być, że o niczym innym nie marzyli – przyznal Truss – niż o tym, by pozostawiono ich w spokoju. Teraz już się tego raczej nie dowiemy.
Warstwa konstrukcyjna i literacka
„Bez winy” to historia Evereda i Ady, rodzeństwa pozostawionego samym sobie w domu w pewnej bezludnej, niebezpiecznej nowofundlandzkiej zatoce na przełomie XVIII i XIX wieku. Odumarci przez rodziców i młodszą siostrzyczkę, wkraczają w dorosłość o wiele za wcześnie, Ada ma lat zaledwie 10, Evered jest dwa lata starszy. Rytm ich życia wyznaczają pory roku i wizyty statku Nadzieja, którego kapitan dostarcza im niewielkie zimowe zapasy, w zamian oczekując efektów ich połowów dorszy. Z miesiąca na miesiąc i z roku na rok, coraz rzadziej myślą o chorobie i śmierci rodziców, a coraz częściej o własnej niepewnej przyszłości w świecie, którego granice wyznaczają im nikła wiedza o rzeczywistości, zasłyszane legendy, coraz częściej pojawiające się popędy oraz surowy klimat ich koniuszka Nowej Fundlandii.
Ada i Evered są dla siebie wszystkim, bo nie mają nikogo, na kogo mogliby przerzucić choć część odpowiedzialności za własne uczucia i reakcje. Nie rozumieją samych siebie i siebie nawzajem, ale nikt nie wytłumaczy im niczego, czego powinni byli nauczyć się dużo wcześniej. Są nieporadni i przebiegli, dziecinni i dorośli, dobrzy i brutalni zarazem. Nie znają granic, a jednocześnie wszystko z czym mają do czynienia jest nieskończenie ograniczone (sic!).
Akcja „Bez winy” rozgrywa się na przestrzeni kilku lat od śmierci rodziców dwójki bohaterów i w sumie niewiele się tu dzieje. Sezonowe obowiązki przerywa kilka wizyt nieproszonych gości i dwa rozbite nieopodal statki. Życie Ady i Evereda jest rytmiczne, a jednocześnie niepokojąco nietypowe, boleśnie odarte z dziecięcości i niewinności. No właśnie, odarte z niewinności, a jednocześnie pozbawione winy, co jeszcze potęguje wszechogarniające czytelnika poczucie niesprawiedliwości. Do tego dochodzi jeszcze pięknie oddana językiem, od czasu do czasu poprzetykana pięknem, surowość przyrody.
Perełki
Klimat i temat to najpotężniejsze zalety powieści Crummeya, świetnie oddane przekładem Alenowicza (choć pełne średników, które podobno miały już wymrzeć). Nie ma ściemniania i chowania niekompetencji za rozbudowaną fabułą. Powieść toczy się niespiesznie, ale toczy się stylizowanym na epokę językiem, doskonałą znajomością nautycznych, geograficznych i wyspiarskich szczegółów oraz kalendarzowym rytmem.
Podziwiam także mistrzostwo Crummeya w budowaniu świata przedstawionego w taki sposób, by po pierwsze – chciało się przewracać kolejne kartki mimo braku fabularnych twistów. Po drugie, być może ważniejsze – że w całej surowości klimatu, zachowań i zwyczajów, upchnąć tu także mnóstwo ciepła i wzruszeń. Codzienne czynności zyskują na znaczeniu kosztem spektakularniejszych zdarzeń, ale też dzięki temu robi się zdecydowanie bardziej emocjonalnie. A czasem przytłaczająco.
Cieszy również to, że Crummey nie powiela schematów, to kolejna powieść, która dowodzi jego wiedzy i zaangażowania, ale poza osadzeniem na Nowej Fundlandii, nie jest żadną miarą podobna do poprzednich jego dzieł.
Co bym zmieniła?
Nic, choć martwi mnie to, że przeczytałam ją w niezbyt dobrym dla mnie czasie i dodatkowo położyła się cieniem na moich zszarpanych nieco nerwach.
Dla kogo tak, a kto powinien unikać?
Dla wszystkich tych, którzy poznali już twórczość Crummeya i wiedzą, że trudno spodziewać się po nim schematów, utartych ścieżek i prostych historii z happy endem.
Zupełnie nie dla tych, którzy preferują cieplejsze szerokości geograficzne i tych, których brzydzi… człowieczeństwo.
Jeden komentarz
Qbuś pożera książki
Przyznam, że człowieczeństwo czasem mnie brzydzi, ale Crummey na półce czeka i na pewno po niego sięgnę.