Lista nieobecności – M.P. Urbaniak
Nie będzie dziś recenzji kapsułkowej, bo książka, o której chcę napisać, wyłamuje się z wielu schematów i kiedy wpisałam sobie w formularz WordPressa podstawowe kategorie z kapsułkowych wpisów, okazało się, że absolutnie nie wiem, co w nie wpisać. Staram się zatem ogarnąć chaos notatek, które robiłam podczas czytania, i wprowadzić do całości porządek, którego nie znalazłam w sobie po lekturze… No właśnie. Bohaterką dzisiejszej recenzji jest „Lista nieobecności” Michała Pawła Urbaniaka.
***
„Lista nieobecności”, wbrew tytułowi ma wielu bohaterów. Gdy jeden z kluczowych umiera, wyznacza oś dla całej powieści. Śmierć Artura jest punktem zerowym, godziną W, a wszystko co dookoła jest tylko (krótko lub długo) przedtem lub potem. Przedtem była sobie rodzina. Małżeństwo Artura z Zuzanną i trójka dzieci – dorosły już Krzysztof, syn Zuzanny z poprzedniego małżeństwa i dwie małe dziewczynki – nieopierzona Brygidka i Ania, którą ojciec nieustannie nazywa imieniem swej zmarłej przed laty siostrzyczki. Jest też partner Krzysztofa, brat Artura i jego żona, daleka krewna, sąsiedzi. A oprócz nich – cały korowód zmarłych, którzy nieustannie przypominają o swej (nie)obecności. Są cmentarze i pogrzebane możliwości, niezrealizowane plany i nieme oskarżenia. Bohaterowie żyją obok siebie, ale nie ze sobą. Równoległość ich istnień i brak stycznych poraża i przeraża.
Nieobecność jest obecnością braku — boleśnie namacalnego. Lista tych nieobecności jest długa i znajdują się na niej nie tylko zmarli członkowie rodziny, którzy są bardziej namacalni po śmierci niż przed nią, ale także relacje międzyludzkie, które są cieniem dawnych siebie, a raczej własnym lustrzanym odbiciem. Nie ma też miłości tam, gdzie jak się wydaje, powinna być jej bezwarunkowa postać . Nie ma radości, która przynosi ukojenie, bo paradoksalnie zapewnia je ból. Nie istnieją nawet porządnie postawione fundamenty tożsamości postaci. A słońce jest tylko plastrem wysuszonej cytryny.
Jest mnóstwo rzeczy, które mnie zachwyciły i za które chciałabym pochwalić Urbaniaka. Jedną z nich jest znajomość przerażająco trudnych do opanowania praw, jakimi rządzi się samotność. A szczególnie ta jej wersja, którą przeżywamy w otoczeniu ludzi. Trudno jednak czytać długie fragmenty tej powieści na raz – więcej niż 50 stron może się okazać zbyt dużym emocjonalnym obciążeniem. Dla wielu z bohaterów ważniejsze jest to, czego nie ma – co umarło lub nigdy się nie wydarzyło, a ich codzienność zawłaszczona przez ból narastający od lat. Cała „Lista nieobecności” jest trochę jak danse macabre przy piekielnym stole, który do złudzenia przypomina rodzinne jadalnie wielu współczesnych rodzin.
Michael Wolgemut
„Lista nieobecności” to nie tylko emocjonalna, ale i literacka perełka. Choć fabularnie niewiele się tu dzieje, to i tak trzyma w napięciu. Czytelnik znajdzie tu tylko jeden suspens, związany z pewnym listem, którego autor zawarł życia tak podobne, że niemal bliźniacze, prawie tożsame, nie do odróżnienia. I z lektury tego listu zrodzi się lawina przemyśleń, która nieustannie przywodzi mi na myśl „Guzikowców”, smutną przecież czeską komedię Zelenki. Charakterystyki bohaterów u Urbaniaka są tak precyzyjne, że tną myśli czytelnika niczym japoński nóż i każą zastanawiać się nad tym, jak wielu z ludzi, których w życiu mijanych jest tak boleśnie i nieodwracalnie nieszczęśliwych. Okropna świadomość.
Szczerze mówiąc, jeśli miałabym ją porównać z powieścią o podobnym tle i pomyśle na fabułę, którą recenzowałam, a więc z „Winnymi” Czechowicza (KLIK), to powiedziałabym, że „Lista…” jest o klasę lepsza (nomen omen – z powodu swojej klasy). Nie umiem też, a to za sprawą jednego z bohaterów) pozbyć się skojarzeń z „Małym życiem” Yanagihary (KLIK), ale też mam wrażenie, że ostatecznie Urbaniak i z tym kontrowersyjnym amerykańskim dziełem wygrywa, bo koncepcyjnie jego książka wydaje się prawdziwsza. Wniosek jest jeden – „Lista nieobecności” to powieść wyjątkowa i wyjątkowo dobra, nawet jeśli trafi wyłącznie do wąskiego grona odbiorców, zapewne tych, którzy stronią od głównego nurtu i łakomych kąsków, którym opłaca się „stoły” w Empiku.
„Lista nieobecności” to bardzo dziwna książka. Nie jest męcząca, ale wyczerpuje. Nie jest piękna, ale zachwyca. Nie jest dynamiczna, ale trudno się od niej oderwać. Wreszcie – nie ma puenty, ale jej znaczenie siedzi w czytelniku jak mikroskopijna drzazga, albo jeszcze lepiej – jak fragment zwierciadła Królowej Śniegu. Nie lubię żadnego z bohaterów, a nawet się ich obawiam. Nie lubię tej powieści, ale na półce zajmie honorowe miejsce. Prędko do niej nie wrócę, a jednocześnie polecam ją każdemu wytrawnemu czytelnikowi, z którym mam do czynienia. Przyjmiecie zaproszenie?
A na koniec cytat. Pierwsze zdanie zupełnie innej książki („Wyznań Maksa Tivolego” A. S. Greera): „Każdy z nas jest miłością czyjegoś życia”. No właśnie, ale co z wzajemnością, skoro każdy goni za innym cieniem?
SKRÓT DLA OPORNYCH
Dla kogo na pewno tak: dla koneserów literatury, którzy więcej piękna upatrują w poznawaniu bohaterów niż w opisach ich perypetii; dla tych, którzy nie boją się otrzymać od powieści niebezpiecznej dawki przeżyć.
Kto powinien unikać: czytelnicy, którzy gustują w wartkich fabułach, suspensach i zwrotach akcji; również nie dla tych, którzy spodziewają się otrzymać klasyczną, gatunkową, powieść obyczajową.
Michał Paweł Urbaniak
Wydawnictwo MOVA
Liczba stron: 496
Ocena: 5/6