literatura piękna

Polska Szeherezada w Londynie, czyli o tym, że każdy z nas jest historią

Po książkę Shirin Kader sięgnęłam z powodu okładki. I tytułu. Albo inaczej – tej książki zażyczyłam sobie z powodu okładki i tytułu. Otworzyłam – dobrze się otwiera, powąchałam – pachnie pięknie, popatrzyłam – cudna czcionka. Potem jeszcze zajrzałam na pierwszą stronę z dedykacją:

Temu, kto stał się częścią pewnej przepowiedni i każdym słowem tej książki.

A potem zaczęłam czytać. I przepadłam.

Zaklinacz słów Shirin Kader to współczesna baśń, w której to, co możliwe, przeplata się z niemożliwym, nierealnym, ale jednocześnie daje nadzieję, że może jednak nic nie jest realne? Kokietuje, uwodzi zapachami, obrazami, angażuje zmysły i pobudza do myślenia. Autorka (niech nie zwiedzie nas jej pseudonim – Polka) snuje (bo przecież nie opisuje) opowieść o zafascynowanej orientalnymi baśniami dziewczynie, która w magicznym Londynie, mieście które wchłania i pochłania mieszkańców i przybyszów, spotyka Gabriela. Gabriel to dziwna postać – aktor, bajarz, hakawati, zaklinacz słów i tłumacz miasta, tajemniczy przybysz ze Wschodu, czarujący głosem, posiadający w kieszeniach pół świata, poszukujący ludzkich historii. Choć po bardziej wnikliwej lekturze, może wypadałoby stwierdzić, że to historie poszukują jego? Każdy bowiem z nas jest przecież historią…

czymś, co opowiada się samo, jak perpetuum mobile zbudowane ze słów. Wciąż powstają nowe fragmenty, opowieść zmienia się, rozwija w nieskończoność, ewoluuje w sobie tylko znanym kierunku.

Bohaterkę oraz jej tajemniczego kompana odnajduje na przykład historia magicznego warzywniaka, w którym Abu Zajd sprzedaje rzeczy przypominające dusze każdego kupującego – zepsute lub kwitnące. Spotyka ich też dżin w ciele kloszarda, chłopiec niemowa i filiżanka, która wiedziała, do kogo nie chce należeć. Wszystkie historie dowodzą sprawczej mocy słów, wszystkie w swej dokładności niełatwo dają się ubrać słowa (szczególnie jeśli nie jest się ich zaklinaczem), ale wszystkie rozumie się intuicyjnie. Kluczem do całości okazuje się być właśnie opis, opowieść, na granicy rzeczywistości i na granicy czasu, w miejscu, gdzie prolog spotyka się z epilogiem.

W Zaklinaczu słów wzruszał mnie także opis miast, przedstawionych tu jako te, które  

bolą i gryzą, wydrapują oczy widokiem dobrze znanych miejsc, miasta upiory, niedomagające się krwi, ale ludzkiej duszy. /s.  252

Opis tym bardziej poruszający, że dotyczy Lublina, Londynu, Paryża i Krakowa, miast upiorów. W magicznym sensie. 

Długo zastanawiałam się nad zasadnością użycia przez autorkę pseudonimu. Bo niby po co? Czy polskich autorów się nie czyta? A potem zadałam sobie pytanie – czy kupiłabym tę książkę, wiedząc, że autorką jest, dajmy na to, Marzena Iksińska? Bo ile więcej akurat TA Polka może wiedzieć o Oriencie niż powiedzmy ja? Może zatem lepiej kupić Pamuka? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Ale cieszę się, że Zaklinacza słów mam dla siebie, na własność. A Shirin Kader? Zauważyliście jak bardzo jej pseudonim przypomina imię Szeherezady? Zbieżność jest nie tylko fonetyczna.

Być może brakuje mi trochę podziału na rozdziały, być może zmieniłabym nieco zakończenie, ale to wszystko nieznaczne uwagi. Bo Zaklinacz słów to opowieść, nie tylko książka. Ponieważ

książka jest czymś skończonym, zamkniętym i dokonanym, a podawana z ust do ust opowieść nie zna ograniczeń. Obu trudno byłoby istnieć bez siebie na wzajem, ale to książka nadaje ostateczny kształt opowieści i zapewnia jej stałe miejsce w ludzkiej pamięci. Opowieść traci wolność z chwilą, w której zostaje spisana, zyskując w zamian życie wieczne. /s. 69-70

Dla tej książki warto było ograniczyć wolność opowieści.

Obszerne fragmenty Zaklinacza słów w formie słuchowiska znajdziecie tu:
http://moje.radio.lublin.pl/sluchowiska-w-radiu-lublin.html

Shirin Kader
Wydawnictwo Lambook
Liczba stron: 320
Ocena: 5/6

4 komentarze