literatura piękna

O “Dwóch kochankach” Marka Harnego, Polsce, której nie polubicie i o tym, co ma do tego Szymborska

Po każdej wojnie
ktoś musi posprzątać
Jako taki porządek
sam się przecież nie zrobi. 
(…)

Ktoś czasem jeszcze
wykopie spod krzaka
przeżarte rdzą argumenty
i poprzenosi je na stos odpadków.

Ci, co wiedzieli
o co tutaj szło,
muszą ustąpić miejsca tym,
co wiedzą mało.
I mniej niż mało.
I wreszcie tyle co nic.

W trawie, która porosła
przyczyny i skutki,
musi ktoś sobie leżeć
z kłosem w zębach
i gapić się na chmury.*

 

Po raz pierwszy nie zaczynam recenzji cytatem z recenzowanej książki, nie dlatego, że nie znalazłam odpowiedniego, ale dlatego, że Koniec i początek Szymborskiej towarzyszył mi przez całą lekturę Dwóch kochanek Marka Harnego. One dwie są symbolami początku i końca, do którego środek dopisze dopiero treść powieści.

On jest jeden, Cichy, i w dodatku pisarz. One są dwie, choć w zasadzie byłoby ich więcej, ale te dwie, które łączy coś więcej niż jego osoba, stanowią klucz do zrozumienia powieści. Są tak różne, że aż podobne, także dlatego, że przez chwilę się znały. Pierwsza jest początkiem, choć tylko przejściowym, dzieckiem wojny, artystką, malowanym ptakiem, tajfunem w życiu mężczyzn, których pustoszy i znika. W końcu znika sama, a tym zniknięciem zajmie się główny bohater i Ona numer dwa. Ta druga więc jest końcem, Polską młodszą, tą bardziej zachodnią, choć nie mniej zagubioną. Jest tą, która usidliła Siwego vel Cichego, mimo że był nieprzystępny jak posąg Bolesława Wstydliwego.

Nie napiszę dziś dużo, bo emocji, których doświadczyłam podczas lektury cała jest gama – trzeba je poczuć, czytanie o nich niewiele da. Dwie kochanki to książka wymagająca, dopracowana, pełna. Tak bardzo polska w swej europejskości. Wielowymiarowa jak powojenna Polska, gorzka jak wódka, prawdziwa jak katolicki konserwatyzm i bolesna jak prawda, której nie można zaprzeczyć, choćby zakopało się ją pod stertą gnoju w ukrytej pod oborą piwnicy. Nota nieco niższa od maksymalnej jedynie z powodu banalnego jak dla mnie zakończenia, o którym zapewne szybko zapomnę, w przeciwieństwie do większości fabuły (fabuł!) Dwóch kochanek

Achronologiczność powieści, zmiana narratora i pomysł na budowę fabuły jest zaś zachwycająca i daje wyobraźni interpretacyjnej szerokie pole do popisu.Wygląda na to, że Harny jest mistrzem jednozdaniowych kreacji bohaterów – tak barwnych, tak niejednoznacznych, ale jednocześnie jedynych w swoim rodzaju. Jedno zdanie opisu, jeden krótki dialog i wyobrażenie gotowe. To rzadka umiejętność tchnąć w postaci tak autentyczną żywotność i charakterystyczność – właściwa chyba jedynie dojrzałym pisarzom.

Dwie kochanki poruszyły każdy nerw mojej czytelniczej duszy i każdy nerw duszy historyka. Przypomniały mi o tym, że wojna nigdy nie występuje w barwach czarno-białych, a jedynie w pełnej gamie odcieni szarości. Na wojnie nie ma ludzi dobrych i złych, są tylko prawdziwi. Powieść Harnego pokazała mi też, że rozliczenia z przeszłością, wszystko jedno – osobistą czy państwową, nie warto zaczynać samemu, bo jedyne na co się trafisz to mur, którego nie przebijesz. Będziesz miał szczęście, że wydrążysz w nim dziurkę, która pozwoli ci zajrzeć na drugą stronę. Jednym okiem.

Fotogeniczne to nie jest
i wymaga lat.
Wszystkie kamery wyjechały już
na inną wojnę.*

* fragmenty wiersza Koniec i początek Wisławy Szymborskiej

Marek Harny
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Liczba stron: 632

Ocena: 5,5/6

 

Jeden komentarz