literatura faktu,  varia okołoliteracka

Niezłomny Ernest Shackleton i jego towarzysze

Zostanie zapamiętany nie tyle dzięki własnym osiągnięciom, jak choćby przez wyprawę z 1909 roku, podczas której dotarł na południe dalej niż ktokolwiek przed nim – ale dzięki temu, co potrafił wykrzesać z innych ludzi.

U źródła jego daru przywództwa w czasie kryzysu leżało niewzruszone przekonanie, że zwyczajni ludzie są zdolni do bohaterskich czynów, jeśli tylko wymagają tego od nich okoliczności.

Choć historia kojarzy nam się głównie ze zwycięzcami i pokonanymi, zapisem spektakularnych sukcesów lub widowiskowych klęsk, tak naprawdę jest kroniką małych kroczków i pracy pojedynczych ludzi. 

W czasach, gdy na świecie istniały miejsca, które przedstawiano na mapach dosłownie i metaforycznie jako białe plamy, można było wciąż być pierwszym. Pierwszym, który znajdzie, zdobędzie, wytyczy trasę, postawi stopę. Wśród osób, które dokonywały pionierskich odkryć polarnych jasno świeci gwiazda Sir Ernesta Shackelona – polarnika, podróżnika, a przede wszystkim przewodnika i dowódcy – który nad sławę zawsze stawiał bezpieczeństwo towarzyszy. Kierowana przez niego wyprawa transantarktyczna, opisana tak zajmująco i czule przez Caroline Alexander w „Niezłomnym”, była skazana na niepowodzenie, a jednak wszystkim członkom wyprawy udało się wyjść z niej cało. I wielka w tym zasługa jej dowódcy.

 

 

„Pomyślałem, że wolałabyś mieć żywego osła niż martwego lwa“, pisał do swej żony Sir Ernest Shackleton podczas (wcześniejszej) pionierskiej wyprawy na biegun. Dlatego zawrócił, będąc tuż obok celu – zanim mogłoby się okazać, że jest za późno na podejmowanie jakichkolwiek decyzji. Jak powiedział, tak uczynił. Wracał nie raz zanim na dobre został w Antarktyce. Niewątpliwie można zaliczyć go w poczet bohaterów – ale tych, którzy nigdy nie stracili swego człowieczeństwa. Wiele też na pewno zawdzięczał szczęściu, ale przede wszystkim własnym przymiotom – nieustępliwości, umiejętności przewidywania i co tu dużo mówić – niezłomności. Choć jego statek nosił imię „Endurance”, okazał się jednak najsłabszym ogniwem wyprawy, najwytrzymalszym zaś – ludzie.

 

 

Kiedy wyprawa Shackletona wyruszała z Londynu latem 1914 roku wiele południowych polarnych kamieni milowych zostało już zdobytych. Amundsen (i Scott) dotarł do bieguna południowego, a większość linii brzegowej Antarktydy została zmapowana. Plan był więc prosty prosty – zdobyć i przekroczyć najzimniejszy kontynent, zbadać go i bezpiecznie wrócić do domu. Nie tylko wojna tego roku przyszła za wcześnie i zaskoczyła świat. Także wody oblewające Antarktydę zamarzły za wcześnie, zatrzasnęły „Endurance” w żelaznym niemal uścisku, a koniec końców – zatopiły. Ekipie Shackletona, psom (i kotce, która okazała się być kotem) udało się przezimować w paku lodowym. Czas umilano sobie wyścigami zaprzęgów, grą w piłkę nożną i zajęciami kulturalno-naukowymi. A wszystko to podczas wielomiesięcznej bezkresnej ciemności nocy polarnej. To wszystko tak naprawdę stanowi jedynie preludium do dramatycznych wydarzeń, jakie nastąpiły później.

„Niezłomny” ma wiele zalet. Nie tylko dokumentuje jeden z najlepiej zakorzenionych w świadomości zbiorowej (szczególnie Brytyjczyków) ludzkich wyczynów w celu poznawania świata, ale także robi to w doskonale angażujący sposób. Wielowątkowa narracja w połączeniu z setkami zdjęć i mrożących krew w żyłach fragmentów wspomnień uczestników tego pionierskiego wyczynu, nie pozwolą o sobie zapomnieć nawet najbardziej odpornemu czytelnikowi. Wydanie jest piękne i o wiele wygodniejsze w czytaniu niż brytyjski oryginał, a zdjęcia (dziś prawie 110-letnie) w rewelacyjnej jakości. Niestety nie udało się uniknąć kilku błędów w nazewnictwie. Całość jednak robi bardzo pozytywne wrażenie. To doprawdy wspaniała wiadomość, że nisza polarna na naszym ryku książki w końcu zapełnia się tak wspaniałymi pozycjami coraz częściej proponowanymi przez Wydawnictwo Poznańskie.

 

 

Przenikliwe zimno, prawie trzydziestka charakternych mężczyzn, w tym pasażer na gapę, czteromiesięczna noc polarna, trzeszczące kry, lodowe morze jak okiem i wyobraźnią sięgnąć, niemożliwa realizacja planów i tonący statek. Przepis na katastrofę? Możliwe. Ale też na zajmującą opowieść o poświeceniu, odwadze i olbrzymim szczęściu w jeszcze większym nieszczęściu. Historia dowodzonej przez Sir Ernesta Shackletona transantarktycznej wyprawy sprzed ponad wieku mrozi krew w żyłach i osiada na dnie pamięci jak HMS „Endurance“ na dnie oceanu. Czułe pióro Caroline Alexander dodaje jej kolorytu na przekór monochromatycznym krajobrazom Antarktyki.

 

PS Możecie przeczytać pamiętniki Shackletona (lub wysłuchać ich!) w projekcie Gutenberg, czyli TUTAJ.

 

 

 

Wydawnictwo Poznańskie

Liczba stron: 360

Tłumaczenie: Adrian Tomczyk

Moja ocena: 5,5/5

 

Jeden komentarz