literatura faktu,  varia okołoliteracka,  Wydawnictwo Czarne

Fałszerze pieprzu

A przecież na tych pozornie nienaruszonych fotografiach pojawia się cień, choć nie jest to cień dosłowny, materialny. To cień nadchodzących czasów, bo wiemy więcej, bo znamy koniec. Dlatego one także są skażone śmiercią. W gruncie rzeczy każde zdjęcie — nawet najradośniejsze — mówi bowiem, przywołując (…) słowa Jacka Leonciaka „o śmierci dokonanej w czasie przyszłym”.

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w mlekiem i miodem płynącej II RP żyły sobie dwie rodziny, których losy miały się spotkać w osobie Anny Sznajderman, która po nitkach cienkich jak babie lato dochodzi do kłębków splątanych, poprzerywanych i o niejednoznacznej barwie. Ale to nie bajka… Kłębek polskiej rodziny matki jest kłębkiem zachodu bogatego, filantropijnie nastawionego ziemiaństwa ostatnich lat jego złotej wolności, z której korzystano w podwarszawskich willach, na wyścigach konnych i podczas robienia interesów. Żydowski kłębek ojca zaś wcześnie się urywa, bo po wcześniejszych, radomskich, przodkach, wszelkie ślady zasypała wojna i socjalizm z polską nacjonalistyczną (sic! to się przecież w naszym kraju w ogóle nie wykluczało) twarzą. Ci warszawscy przodkowie za to choć znani z imion i nazwisk, nie dali się poznać autorce osobiście, bowiem pochłonęła ich wojenna odchłań Oświęcimia, Treblinki, getta, pogromów. Nie miałam lektury „Fałszerzy pieprzu” w planach, ale na szczęście moje plany zweryfikowały się same, bo to jedna z lepszych pozycji non-fiction, jakie miałam przyjemność czytać. Nie koloryzuję. To jedna z tych książek, o których się myśli tygodniami, tych, które się przetrawia, tych wreszcie, które raczej się czuje niż analizuje rozumowo. 

Sznajderman śledzi czytane przez członków rodziny i uwiecznione na fotografiach wydania czasopism i głośno zastanawia się, które z artykułów czytają. Buduje rodzinie, a zwłaszcza ojcu, „pensjonat pamięci”*, bo ten, w którym się wychowywał jest teraz zarośniętą krzakami przestrzenią na skraju dwóch lasów. Podróżuje do do archiwów i do miejsc, w których mieszkali członkowie jej rodziny, i z których zabrano ich na śmierć. Jedyne, co zastaje, to pustka, która wywołuje u niej „fantomowy ból”, bowiem „ich obecność jest nieobecna, a jej znakiem nie jest coś, lecz raczej nic”. Autorka staje się oczami i uszami swojego ojca, jego pamięcią, która powstała przeciwko ojcowskiemu milczeniu, jest wreszcie księgą wypełnioną losami rodzin, ich albumem fotograficznym i wypełnieniem tej pustki, która „chciałaby wszystko pochłonąć”.

Autorka znajduje się w czasie przyszłym, przeszłym, czasem w teraźniejszości, a do podróży w czasie wykorzystuje właściwości fotografii, których nie posiada żadne inne medium. Wehikuł sprawdza się doskonale, ale paradoksalnie, to właśnie powoduje, że i autorka i czytelnik czują się tym gorzej, jeśli zastanowią się nad tym, co daje współczesnemu człowiekowi wiedza o tym, co było dzień, miesiąc, rok POTEM, gdy patrzą na fotografie niczego nieświadomych przodków, śmiało zaglądających w obiektyw i przyszłość, która dla nas jest już zamierzchłą przeszłością. Przodków, którzy nierzadko młodsi są od współczesnego patrzącego i już zawsze nimi pozostaną. I to nie dlatego, że umierali w czystym szpitalnym łóżku lub w ukochanych ramionach. 

I wreszcie te pytania pozostawione bez odpowiedzi. Albo dlatego, że nie żyje nikt, kto mógłby odpowiedzieć albo dlatego, że te odpowiedzi zwyczajnie… nie istnieją. Czy można było uniknąć Zagłady? Jakie zło siedzi w człowieku i w jakich warunkach się ujawnia? Jak możliwe były lata i wieki pozornej zgody na wzajemne istnienie Polaków i Żydów? Czy łatwiej jest pamiętać czy zapomnieć? Rozpamiętywać czy bagatelizować? Przekazywać czy zostawiać za sobą? Porównywać losy Polaków i Żydów czy rozpatrywać je oddzielnie? I pytanie najważniejsze — to, które wpada jak do pustego emaliowanego garnka pozostawionego w pożydowskim mieszkaniu i głucho rozbija się na kawałki — czy bierność można rozpatrywać w kategoriach winy? 

„Fałszerze pieprzu” to osobista relacja reporterska z wydarzeń w świecie, który znalazł się na skraju przepaści, choć większość uczestników wydarzeń nie miała o swoim położeniu nawet mglistego pojęcia. To powieść o ludziach, którzy…

… Jeszcze nie wiedzą, że „swojego czasu” nie będzie. Że w ogóle nie ma już dla nich wiele czasu (…) W przeszłość odejdzie bowiem także ich świat z brydżami, kuligami, wyścigami, pojedynkami i kodeksem honorowym, który w swojej nowoczesnej, dostosowanej do epiki wersji nakazywał sekundantom dezynfekcję używanej w walce białej broni.

 

SKRÓT DLA OPORNYCH

Dla kogo na pewno tak: dla tych, który chcą poczuć to, czego w szkole musieli się nauczyć, dla czytelników wrażliwych na przeszłość, krzywdę i odpowiedzialność.

Kto powinien unikać: czytelnicy, którzy spodziewają się danych faktograficznych, opisów wydarzeń, historycznych dywagacji.

Monika Sznajderman

Wydawnictwo Czarne

Liczba stron: 287

Ocena: 5,5/6

 

*Wszystkie cytaty pochodzą z omawianej książki.

 

3 komentarze

  • Anna Łucja Mróz

    Dziękuję za recenzję. Bardzo zachęcająca. Jak będę po lekturze, to jeszcze tu zajrzę. Kluczowe dla mnie jest Twoje pytanie: “…czy bierność można rozpatrywać w kategoriach winy?”. Coraz częściej się przekonuję, że tak.
    Serdeczności.

  • nonienotak

    Choć przeczytałam całkiem sporo książek o II wojnie światowej i Zagładzie, ta zrobiła na mnie duże wrażenie. Ale dopiero po przeczytaniu całości. Początek niczym się nie wyróżniał z wielu książek wspomnieniowych i osobistych śledztw. Jednak najważniejsze pytania, które stawia autorka, wciąż dudnią w mojej głowie.

    Dużo więcej zrozumiałam z tej książki dzięki temu, że przeczytałam “Oskarżam Auschwitz” Mikołaja Grynberga. Ta książka przekrojowo pokazuje tragizm drugiego pokolenia ocaleńców, do którego należy też Monika Sznajderman.

  • Pożeracz

    Ten świat chyba nie tylko stanął nad przepaścią, ale i zrobił ten decydujący krok i do dziś nie z dna nie może się podnieść. Spoglądanie z perspektywy czasu na ten znany nam brak perspektyw musiało być dla autorki niezmiernie trudne.