literatura piękna

“Dobry ojciec”, czyli gdzie kończy się szczęście, a zaczyna odpowiedzialność?

To, czego nie wiedział, nie mogło go zranić. Nawet do głowy mi nie wpadło, że to może zranić mnie.

 

Robin po przeszczepie serca ma dobrą pracę i przystojnego, bogatego narzeczonego, który stara się o urząd burmistrza. Erin bardzo po woli wraca do świata żywych po śmierci córeczki. Travis zaś samotnie wychowuje rezolutną czterolatkę i w związku z pożarem domu i śmiercią matki, pogrąża się w ekonomicznej niemocy. Co połączy tę trójkę bohaterów? Jak poradzą sobie z problemami (wydawać by się mogło) nie do przeskoczenia? Jak znaleźć się w świecie brutalnej polityki i wszechobecnego PR-u? Jak najlepiej opiekować się dzieckiem, kiedy pieniędzy starcza na pół muffina? Jak zrozumieć śmierć i odmienność ludzkich reakcji na nią? Wreszcie – dokąd zmierzamy, jak osiągnąć szczęście i za co odpowiadać? Z tymi pytaniami zmierzycie się (nawet jeśli pozostaną bez jednoznacznej odpowiedzi) podczas lektury Dobrego ojca Diane Chamberlain, nowej propozycji klubu Kobiety to Czytają.

Dobremu ojcu poświęciłam jeden dzień, bo książkę pochłania się jednym tchem i w zasadzie przy pierwszym podejściu. Ma dość ciekawą konstrukcję – zaczyna się od środka i retrospekcyjne wraca do początku, jednocześnie chronologicznie zmierzając do zakończenie. Skomplikowane? Skądże, mam wrażenie, że to stosowany często i gęsto w innych pozycjach po(d)pis Chamberlain. Skuteczny, choć pewnie też trochę oklepany.Sama fabuła też dość schematyczna, poruszająca podobne do tych z poprzednich książek tematy w ciekawy i “poprawny sposób” – rodzicielstwo (bo nie tylko macierzyństwo), rozstanie, sprzeciw rodziny, odpowiedzialność, nierozliczona przeszłość. Wszystko już było, zmienia się tylko scenografia i rysy bohaterów. Ale u Chamberlain zmieniają się z duchem czasów i bardzo zgrabnie.

Nie byłabym sobą, gdybym nie poruszyła wad książki i tłumaczenia. Potrójny narrator Dobrego ojca świetnie się sprawdził w dwóch przypadkach – jak na dłoni widać ich cechy jednostkowe. Odniosłam jednak wrażenie, że Chamberlain najgorzej czuje się (z powodów zrozumiałych) w roli mężczyzny, któremu w usta wkłada dziwaczne i moim zdaniem nienaturalne stwierdzenia typu “koleś”, “superlaska”, czy “człowieku!”. Choć ta ostatnia eksklamacja jest raczej winą tłumaczenia (zapewne w oryginale “Men!”), tak często już przeze mnie przywoływanego w kontekście amerykańskich książek obyczajowych (sprawdziłam, tłumacze się zmieniają). Dodam, że bohater tymi słowami nie zwraca się do nikogo albo w ostateczności do kobiety (“Człowieku, bardzo chciałbym mieć iPada, ale mogłem sobie o nim tylko pomarzyć”), co też nie brzmi najfortunniej. Nie dałoby się tego zamienić na potoczne “Ludzie!”. W dodatku to czarodziejskie “dajże spokój” (wrrr…) oraz “Szu!” (???) i moim zdaniem niezgrabne spolszczanie i odmienianie nazw stanów – np. “W Marylandzie poznałem dziewczynę”. Jeszcze trochę (oby nie!), a będziemy pisać Masacziusets.

No cóż, nie jest to najlepsza książka Diane Chamberlain, prawdopodobnie też was w żadnej dziedzinie nie oświeci i nie sprawi, że zaczniecie patrzeć na świat z innej perspektywy, ale to zdecydowanie dobra powieść obyczajowa, która nie pozostanie bez echa. Może nawet sprawi, że przystaniecie w zamyśleniu. No więc właśnie, gdzie kończy się szczęście, i gdzie zaczyna odpowiedzialność? I czy w ogóle jest między nimi granica wykluczająca ich współistnienie?

dobry+ojciec

 

Diane Chamberlain
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Liczba stron: 392
Ocena: 4/6
 
 

3 komentarze