Radosna twórczość czytelników

WYGRANE W KONKURSIE “JUŻ CZAS” – JODI PICOULT

Kiedy byłam mała, moim wymyślonym przyjacielem nie była inna mała dziewczynka – był nim słoń. Fonik, bo tak nazywałam jako przedszkolak każdego słonika, miał magiczną moc, w którą nie chciał uwierzyć nikt z dorosłych. Wystarczyło pocałować go za lewym uchem i wypowiedzieć nazwę wybranego miejsca na ziemi, a on potrafił się w nie przenieść. Podczas tych szalonych podróży w czasie trzeba było mocno objąć go za szyję, zamknąć oczy (żeby nie naleciał do nich piasek) i delektować się wietrzykiem łaskoczącym w nos i policzki. Kiedy co rano opowiadałam mamie o naszych wspólnych eskapadach, tylko kręciła głową i śmiała się, mówiąc, że to przecież słonie nie potrafią latać. Ja jednak chciałam jej udowodnić, że nie ma racji, dlatego za każdym razem z dokładnymi szczegółami opowiadałam jej o odwiedzonych miejscach. Zawsze stwierdzała potem, że musiałam to wszystko widzieć w telewizji. W końcu wybrałam miejsce, którego jeszcze nigdy nie widziałam w programie przyrodniczym, żeby udowodnić jej, że nic nie zmyślam.
– Foniku, byliśmy już w Nowym Jorku i nad polskim morzem, w Himalajach i w lesie tropikalnym, ale wciąż nie zabrałeś mnie do Afryki. Proszę, fruńmy do twojej mamusi!

Słonik poruszył się niespokojnie, mruknął coś z wyraźną irytacją, po czym podniósł trąbę dając mi znak, abym wskoczyła mu na grzbiet i mocno się trzymała. Spełniłam jego polecenie, zacisnęłam oczy, zaplatając dłonie na jego szyi i czekałam. Podmuch wiatru był tak słaby i krótki, że ze zdziwienia szybko otworzyłam oczy, by sprawdzić, czemu tym razem nasza podróż trwała zaledwie parę sekund. Wszędzie dookoła nas były siatki, plastikowe rośliny i dziesiątki ludzi z aparatami. Obok Fonika i mnie stała stara słonica z opuszczonymi uszami i smętnie zwisającą trąbą. Jej oczy wyrażały przygnębienie i brak chęci do życia w tym miejscu. Unoszący się dookoła zapach, który wydzielał szary piasku pod naszymi nogami był okropny i tak intensywny, aż szczypał w gardło. Dopiero wtedy ujrzałam coś jeszcze koszmarniejszego – kraty. Byliśmy w ciasnej klatce, z której nie dało się uciec.
– Foniku! To nie Afryka, jesteśmy w zoo! 

Obudziłam się z krzykiem, zlana potem. Tym razem sen o wyimaginowanym słoniowym przyjacielu wcale nie był zabawny. Fonik już nigdy więcej mi się nie przyśnił, ale ja nie potrafiłam o nim zapomnieć.

 

Anna Potuczko
 
*** 

 

„Urodziny z trąbą”

Przyszło mi o słoniu pisać,

choć natchnienia nie mam dzisiaj.

Opowiedzieć to Natalii muszę,

bo inaczej się uduszę!

 

Rzecz się stała w urodziny,

gdy zjechało pół rodziny.

Goście licznie dopisali,

stos prezentów przytargali.

 

 

Mama z papą książki śliczne,

przygodowe… historyczne…

Ciocia Gosia kosmetyki,

i do ciała specyfiki.

 

Babcia z dziadkiem niezawodnie,
kasą mnie obdarowali hojnie.

Julka „Srulka” także była,

 złoty wisior mi kupiła.

 

Długo bym wymieniać mogła,

ale mnie opowieść zmogła.

Przejdę więc do sedna sprawy,

koniec tej dobrej zabawy!

 

Ciotka Anna chcąc być miła,

tak mnie zołza urządziła!

Otóż lampę przytargała,

i mi ją podarowała.

 

Lampa słoniem się okazała,

bo słoniowe kształty miała.

Trąbę, uszy, białe kły,

chyba każdy byłby zły!

 

Brzydka, duża, niepraktyczna,

według cioci- „fantastyczna!”

Pół pokoju zajmowała,

ta jej cudna lampa cała.

 

Słoń w mym domu się panoszył,

Trąbę swą i uszy stroszył!

Świecił słabo, niepraktycznie,

„Ach, jak on wygląda ślicznie!”

 

Ciotka nadal zachwycona,

Standardowo – cała ona.

Niech no tylko pójdą goście,

gdy pożegnam ich radośnie…

 

Chwycę słonia i uduszę,

złość swą rozładować muszę!

Jednak nerwy ukoiłam,

Odetchnęłam, uspokoiłam.

 

Plan mi pewien wpadł do głowy,

znów nie taki wyjątkowy.

Bo gdy prezent nietrafiony mamy,

czym prędzej się go pozbywamy.

 

Ja także tak zrobiłam,

i gdy na urodzinach byłam,

słonia dalej przekazałam

wujka nim obdarowałam.

Nastąpiła radość, chwała,

Wilk jest syty, owca cała.

Ta historia jest prawdziwa,

choć opowieść już leciwa.

 

Na koniec, na taki morał wpadnę –

słonie opuszczają cyrki, ZOO, sawannę.

Więc Natalio, miej na względzie,

słonie mogą się pojawić wszędzie!

Monika Napora

 

 
 ***

 

Mała dziewczynka podbiegła do stoiska z przyborami szkolnymi. Z dziecięcą naiwnością przebiegała wzrokiem po każdym zatemperowanym ołówku, kolorowym długopisie czy okładkach zeszytów z jej ulubionymi bajkowymi postaciami. Była podekscytowana, nie mogła się doczekać swojego pierwszego dnia w szkole, spotkania z rówieśnikami. Byłby to świat kierujący się zasadami, których dotychczas nie znała.

Jej wzrok skupił się na piórnikach. Duże, małe, podłużne, z Gumisiami, z Puchatkami… naprawdę było w czym wybierać. Niezdecydowana przystępowała z nogi na nogi.

– A co powiesz na ten, kochanie? – mama stojąca z tyłu wskazała na niepozorny, rozkładany piórnik. Dziewczynka przyjrzała się mu bliżej. Niebieskie tło wchodziło w granat, a na wierzchu widniał uśmiechnięty słoń z ogromną trąbą. Nie kojarzyła go z żadnej bajki ani opowieści, którą opowiadali jej rodzice na dobranoc.

Dlaczego ten? – spytała mamę. Za wszelką cenę chciała się dowiedzieć, dlaczego mama zwróciła uwagę właśnie na ten piórnik, gdy ona z początku ledwie zaszczyciła go spojrzeniem.

– Słoniki przynoszą szczęście. Ten słonik na piórniku będzie twoim takim małym talizmanem. Przyniesie ci szczęście, gdy będziesz go nosić do szkoły.

Tą małą dziewczynką byłam ja. Jest to prawdziwa historia z mojego życia, która wydarzyła się wiele lat temu. No dobra, może nie aż tak wiele. Niewiele pamiętam z tego okresu, ale to wydarzenie wyryło się w mojej pamięci. Pamiętam jak stresowałam się podczas pierwszego dnia w szkole, ale gdy wyjęłam piórnik ze słoniem, mój strach stał się jakby mniejszy. Nie mam pojęcia co wydarzyło się z moim piórnikiem, gdzie leży po tylu latach. Może na strychu bądź oddałam któremuś z kuzynów. Jednak słoń stał się dla mnie talizmanem szczęścia.

Nie zapomniałam. I nie zapomnę mojej pierwszej przygody ze słoniem, ponieważ nawet takie błahe wspomnienia są piękne i przywołują po latach uśmiech na twarz. 

 

Gracenta
***

 

WYRÓŻNIENIE
 

Czy pamiętam swój pierwszy kontakt ze słoniem? Zdecydowanie nie, ale są tylko dwie możliwości wyboru – łódzkie ZOO lub cyrk. Tylko tam miałam możliwość widzieć słonie na żywo, a nie w książce z obrazkami. Nigdy nie udało mi się dotknąć ich grubej, chropowatej skóry, która nagrzana afrykańskim słońcem pewnie pachnie wolnością. Wyobrażam sobie, że inaczej pachnie, kiedy słoń jest spokojny, a zupełnie inaczej, kiedy gdzieś w pobliżu czai się niebezpieczeństwo.

A jak pachnie skóra słonia, który „pracuje” w cyrku? Czy jest przesycona strachem? Czy jest w dotyku dokładnie taka sama, jak tego, który żyje w swoim naturalnym środowisku i nie musi wykonywać sztuczek ku radości gawiedzi? Nie
dowiem się tego. Ale od chwili, kiedy dorosłam i świadomie patrzę na krzywdę zwierząt w cyrku, omijam te widowiska bardzo konsekwentnie.

W łódzkim ZOO bywałam często, nie tylko z własnej ciekawości (uwielbiam obserwować zachowania zwierząt), ale również z wielkiej miłości Oliwii do wszelkich stworzeń. I tym razem nie mamy w swojej pamięci wyjątkowego spotkania ze słoniem. Ale takie spotkanie było udziałem mojej młodszej siostry. Ponad 50-letnia dziś słonica Magda była dosłownie na wyciągnięcie dłoni Magdy. Obie miały szansę dotknąć i obwąchać się (każda po swojemu 😉 ), a to wszystko za sprawą przyjaźni babci z jedną z pracownic ZOO. I choć spotkanie było bardzo krótkie, to jednak mała Magda do dziś, jako już dorosła kobieta, wspomina je z rozrzewnieniem i wypiekami na twarzy. A ja niezmiennie jej tego zazdroszczę.

 

                                                                                              Natalia Nowak-Lewandowska

 

 

WYGRANE W KONKURSIE Z MURAKAMIM W TLE

Zadanie konkursowe:

Co może łączyć dwa księżyce, zaginionego kota, wyschniętą studnię, górskie sanatorium, ZOO w czasie wojny, modelkę uszu i dworzec kolejowy? 

Oto wygrani:

 

***

Z prowincjonalnego ZOO w czasach II wojny światowej uciekł kot, a że uciekł, to władze uznały go za zaginionego. Tak oto zrodził się główny bohater naszego krótkiego (!) opowiadania, czyli Zaginiony Kot. Na przekór psom postanowił zostać Kotem, Który Jeździł Koleją, więc wsiadł w jedną z nich i rozpoczął swą podróż z zamiarem zakończenia jej w tuńczykowym raju. Niestety, czy raczej stety przysnęło się biednemu kotałce i dojechał aż do górskiego sanatorium. Jak to kot, a co dopiero zaginiony, musiał obadać wszystko w około i tak też trafił na wyschniętą studnię. Ciekawość bywa zgubna, bowiem nasz Zaginiony Kotek wpadł do studni, a cóż na jej dnie? Dziwna dziewoja podająca się za modelkę uszu! Tak, uszu! Ponieważ mądremu kotu coś nie pasowało wdał się w konwersację z ową pięknością i tak też dowiedział się, iż pani jest przybyszem z przyszłości. Kiedy tylko posiadł ową informację ziemia zaczęła się trząść, niesamowity hałas i harmider. Cóż Kocię mogło sobie pomyśleć? Koniec świata pewnikiem! Z błędu wyprowadziła go modelka uszu, która powiedziała, iż to nie wyschnięta studnia, ale wynalazek zwany rakietą, a oni lecą teraz na wycieczkę na dwa księżyce
Marsa (ponoć jego wuj ze strony dziadka ojca wykupił wycieczkę dla każdego kota z jego rodu). I co? Ano Zagubiony Kociak przestał być zagubionym., a stał się emigrantem planety Ziemia.

Magdalena Twaróg

 
***
Łączy je to, że są bez życia. Dawno temu ktoś odebrał im życie. I dziś są jak z kamienia, bez serca i uczuć. Dwa księżyce kiedyś świeciły sobie razem, trzymając się za ręce, jednak okrutna zazdrośnica DUMA była zła, że nikt jej nie kocha i odebrała im tę magiczną cząstkę. Zaginiony kot kiedyś był kochanym, małym zwierzęciem, którego wszyscy dookoła kochali i pielęgnowali, jednak już wspomniana DUMA była zazdrosna i zabrała zwierzęciu życie. Teraz błąka się gdzieś w świecie szarym i nijakim, a właściciele ciągle go szukają, lecz uznali za zaginionego kota. Wyschnięta studia kiedyś była źródłem życia. Wszyscy mieszkańcy czerpali z niej wiadrami, jednak zazdrosna DUMA stworzyła krany i ludzie już nie potrzebowali czerpać wody ze studni, która z rozpaczy i smutku wyschła. I dziś już nikt o niej nie pamięta. Górskie sanatorium stoi dziś opuszczone. Kiedyś tętniło życiem, ludzie przyjeżdżali tu, by napić się wody, by zjeść coś dobrego. Jednak DUMA wyczarowała wiele innych takich miejsc, nowszych z różnymi atrakcjami i ludzie powoli zapomnieli o tym
magicznym górskim sanatorium. Podobna historia miała miejsce w ZOO, które zostało wybudowane w czasie wojny, po to, by ludzie mogli nacieszyć się widokiem zwierząt, karmić je. Jednak okrutna i zła DUMA sprawiła, że miejsce to zostało doszczętnie zniszczone przez bombowce. Dziś to cmentarz zwierząt i jedno wielkie pogorzelisko. Modelka uszu kiedyś była przepiękną kobietą o wyjątkowych uszach. Wszyscy brali ją na wszelakiego rodzaju pokazy. Robili jej zdjęcia uszu. Jednak wspomniana już wielokrotnie zazdrośnica sprawiła, że jej uszy zrobiły się odstające i odrażające. Do dnia dzisiejszego nikt nie chce współpracować z modelką, która wypłakuje swe łzy u wyschniętej studni. Ostatni na liście DUMY był dworzec kolejowy. Kiedyś wspaniały budynek, w którym każdy podróżny z chęcią odpoczywał, oczekując na pociąg. Jednak DUMA tak pozmieniała trasy pociągów, że już żaden nie kursuje przez ten dworzec. Dziś stoi smutny, opuszczony i bez życia. I czasem tylko jakiś pijak przejdzie obok niego, odda mocz za rogiem i idzie pić dalej. DUMA jest coraz silniejsza i przygotowuje nową listę rzeczy do uśmiercenia. Uważaj, bo możesz być jej kolejną ofiarą.
Kamil Kamiński
 
***
 
Entropia i tęsknota

Nasza ofiara próżności, niespełniona balerina z dwiema lewymi nogami, postanowiła zostać Czerwonym Kapturkiem, gdyż – jak się jej wydawało – postaciom z baśni żyje się lżej. A jej życie było tylko pasmem porażek. Po nieudanej operacji małżowin, której poddała się w nielegalnym górskim sanatorium, i po której miała zostać modelką uszu, pozostało jej tak naprawdę tylko to – mogła bowiem zakryć odstające od głowy 2 spuchnięte księżyce kapturem. Jak i kto przyszył jej te dwie kule do głowy, niestety nie wiedziała. Dokumenty zaginęły, a ona po operacji obudziła się  w nieznanym sobie miejscu. Wyruszyła więc w kolejna podróż – do nowej pracy. Ledwie znalazła się u celu, na dworcu kolejowym o wdzięcznej nazwie:
Czarny Zaginiony Kot Piątku Trzynastego, uderzył ją ostry smród piżma i kozich sików, charakterystyczny dla obskurnych, zapomnianych przez świat dziur. Zataczając się na swoich krzywych nogach, potknęła się – jak zwykle sama o siebie – i walnęła poziomego focha u stóp strasznego wilka. Na szczęście dla niej, ta ogólnie znudzona życiem, wyleniała owca – obsadzona w tej niewdzięcznej roli z braku innych chętnych – nie była kompletnie zainteresowana wcielaniem się w postać. Patrzyła tylko tęsknie na dno wyschniętej już studni życzeń (opatrzonej tabliczką „STUDNIA ŻYCZEŃ – nieczynne od końca świata”) i pluła na jej dno w nadziei, że wilgoć rozbudzi w niej na nowo magię. A wtedy kazałby się przenieść w czasie i przestrzeni z powrotem do ZOO czasów wojny, gdy była jeszcze młoda, pełna nadziei i szans na wspaniałą przyszłość. Do czasów, gdy wojna jeszcze mogła się jeszcze skończyć i świat mógł wrócić do normalności… Ech, gdyby, tylko nie ukradła tej przeklętej gwiazdy, sprowadzając katastrofę. Niespełniona balerina wstała otrzepując się z kurzu i jak zahipnotyzowana zapatrzyła się na owcę. Po czym, jakby czytając jej w myślach, przyłączyła się do plucia – desperackiej próby naprawienia nienaprawialnego.

Jan Wolny
 
***

Co może łączyć dwa księżyce, zaginionego kota, wyschniętą studnię, górskie sanatorium, ZOO w czasie wojny, modelkę uszu i dworzec kolejowy?

Odpowiedź jest prosta: jedzenie! Ale po kolei: Dwa księżyce, z racji tego, że są dwa, to świecą dłużej, więc i noc jest dłuższa. Jak noc jest dłuższa, to dłużej czeka się od kolacji do śniadania, więc jest się głodnym. Głód – JEDZENIE! Zaginiony kot, z racji tego, że się zagubił, to burczy mu w brzuszku i jedyne o czym marzy to JEDZENIE! Wyschnięta studnia… Szczęśliwa studnia jest wtedy, gdy ma wodę w środku. Jak wyschnie, to czuje pewien brak, niedobór, głód. A aby zaspokoić głód, konieczne jest JEDZENIE! Górskie sanatorium odwiedzają emeryci, którzy kasy mają niewiele. A na tego typu wyjazdach, wiadomo, że odlicza się czas od posiłku do posiłku. A jak posiłek to JEDZENIE! ZOO w czasie wojny to miejsce, w którym zwierzęta niestety nie są zbyt szczęśliwe. Ludzie zajęci są innymi, ważniejszymi sprawami. Zwierzaki bywają zaniedbane, a to, czego im brakuje najbardziej to właśnie JEDZENIE! Modelka uszu, jak każda inna modelka jest wychudzona, wiecznie na diecie, bo musi dbać o figurę. To czego wiecznie domaga się jej organizm to JEDZENIE! Dworzec kolejowy ma to do siebie, że stoi się na nim i stoi. Czeka się i czeka. Pociągi się spóźniają, ludzie się irytują lub nudzą, lub jedno i drugie. A co się robi z nudów? Po co się sięga, gdy jest się zdenerwowanym? Tak, dokładnie, JEDZENIE! Jakby nie patrzeć, wszystkie te rzeczy mają związek z jedzeniem. Zaryzykowałabym mówiąc, że: kluczem do szczęścia jest JEDZENIE!

Agnieszka Pilecka
 
***
O człowieku, który nie patrzył w niebo
Niebo lało, spływało na ziemię, czym tylko mogło. Zachowywało się, jakby chciało zatopić jego upór, zamieniając powierzchnię miasta w wilgotne zwierciadło, zmusić go, by w nie spojrzał i zapomniał o tym, co zrobiło. Jego dusza była jednak, jak wyschnięta studnia: przedrążona, pusta i szorstka. Nie wzruszały jej te starania.

Właściwie to chciał tylko stąd wyjechać, z tego zapyziałego górskiego sanatorium. Nic dziwnego skoro tutaj nic mu nie pomogło. Na tym nieformalnym końcu świata, na krawędzi tego beznadziejnego NICZEGO, dał się wydrążyć i wyżąć jeszcze bardziej. Nie pożegnawszy się z nikim, wymknął się z budynku i prężnym krokiem zmierzał w stronę dworca kolejowego. Sunąc pośród atakujących go kropel deszczu, ostatni raz mijał miejsca, które z sekundy na sekundę stawały się przeszłością, milknącym echem minionych dni. W nocy, w strugach deszczu, miasto stawało się obce, jak dziwna przestrzeń nieznanego wymiaru…  Jego uwagę przykuła brama ZOO, zamkniętego na czas tej niemożliwej do wygrania –  bo toczonej z żywiołem – wojny , przypominała tandetną, kiczowatą  makietę, którą widywał nader często, bywając w Teatrze Marionetek. Chodził tam dla niej – cyrkowej nędznicy, tej modelki uszu – do czasu aż ta tchórzliwie nie uciekła przed przeznaczeniem. To wtedy wszystko się zmieniło, to wtedy zapadł się w sobie, gdy zobaczył ją w ramionach błękitu… Drgnął i odgonił od siebie wdzierające się nachalnie wspomnienie. Chwiejąc się przyśpieszył kroku, jakby chciał uciec przed napierającą na niego niewidzialną siłą. Wiedział, że to kwestia czasu, wody w końcu będzie tak wiele, że nie pomoże mu już opuszczony wzrok, patrząc pod stopy zobaczy to czego nie chce: odbicie nieba, które wtargnie w jego umęczoną duszę i każe mu zapomnieć. Jak kazało jej… Echo odbijające się od murów pobliskich kamienic, wypełniło się cieniem jęku, gdy prawie potknął się o kupkę przemoczonej sierści. Mały kot, na oko sama skóra i kości, najwyraźniej nie mający już sił, by wygrzebać się z zalanej asfaltowej dziury, wpatrywał się w niego. Przewiercał go namacalnym wręcz spojrzeniem swoich przypominającymi dwa, maleńkie, błyszczące księżyce ślepków.  Wstrzymał oddech, te oczy! – JEJ oczy, JEJ szkliste księżyce. „Zaginiony kot, zaginiony ja i ona – wszyscy w tym powykręcanym labiryncie światów” – pomyślał z lękiem. Niewiele myśląc , złapał malucha i uniósł na wysokość swojej twarzy. Łapki futrzaka zwisały bezładnie, ale z gardła wydobyło się urażone fuknięcie. Zrozumiał. Nie bawiąc się w otrzepywanie nieszczęśnika z wody, delikatnie upchnął go pod
kurtką. Poczuł, falę wilgoci, ciepła i pewności. Dumnie zadarł głowę do góry i wyszeptał „Nie zapomnę”.

I potem już nic.
 
Kasia Wolny
 
***

Brigitte szła do domu, kiedy na ulicy zaczepił ją pewien fotograf. Pracował właśnie nad reklamą dla salonu jubilerskiego i stwierdził, że w jej uszach kolczyki będą się wspaniale prezentowały. To zlecenie pociągnęło za sobą kolejne i w ten sposób Brigitte została rozchwytywaną MODELKĄ USZU. Niestety, dziewczyna borykała się z pewnym problemem – miała zeza. Starała się myśleć pozytywnie i tłumaczyła sobie, że dzięki zezowi podczas romantycznego spaceru nocą z ukochanym ma szanse zobaczyć DWA KSIĘŻYCE zamiast jednego. Po czym ze smutkiem stwierdzała, że jej zez skutecznie odstrasza potencjalnych amantów. Próbowała różnych sztuczek, jednak zez nie znikał. Od znajomej dowiedziała się, że jest pewien lekarz, który specjalizuje się w korekcie takiej wady wzroku. Postanowiła poprosić go o pomoc. Tego dnia, kiedy miała wyznaczoną wizytę, udała się na DWORZEC KOLEJOWY, skąd pociągiem miała pojechać do szpitala. Jednak zaaferowana tym, co ją czeka, pomyliła perony i wsiadła do niewłaściwego pociągu. Zamiast do miejscowości, w której znajdował się szpital, dotarła do jakiejś zabitej dechami mieściny. Zrobiło się późno i zrozumiała, że nie zdąży już na umówioną wizytę, ani też nie dotrze do domu. Do przybitej dziewczyny podszedł zawiadowca stacji  i spytał, czy może jakoś pomóc. Opowiedziała mu, co się stało, a on zasugerował, żeby poszła do „Niebiańskiego spokoju”, GÓRSKIEGO SANATORIUM znajdującego się nieopodal, gdzie pewnie będzie mogła spędzić noc. Brigitte podziękowała mężczyźnie za radę i ruszyła w drogę. Spodziewała się malowniczego zakątka, bo takie skojarzenia przywodziła jej na myśl nazwa tego miejsca. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Kiedy dotarła do odrapanej bramy, ogarnął ją lek, bo oto jej oczom ukazał się dosyć ponury obraz. Walące się zabudowania, małe drzewka wyrastające w szczelinach budynków i złowieszcza cisza spowijająca cały teren. Dotarła do ogromnych drzwi z łuszczącą się farbą. Nad dzwonkiem zauważyła tablicę pokrytą rdzą. Ze szczątków tekstu udało jej się odszyfrować, że znajdujące się tam ZOO W CZASIE WOJNY było główną atrakcją okolicy. Zrozumiała, że ruiny, jakie minęła po drodze, były pozostałościami klatek i wybiegów. Kilkukrotnie nacisnęła dzwonek, jednak nie rozległ się żaden dźwięk. Nacisnęła klamkę, a ta ku jej zaskoczeniu, ustąpiła. Weszła do mrocznego holu i dotarło do niej, że nie widziała, ani też nie słyszała tam żadnych ludzi. „Halo, jest tu kto?” Zaczęła wołać w nadziei, że ktoś się tam pojawi. Poddała się jednak po kilku próbach i zmęczona przeżyciami całego dnia przysiadła na schodach. Pomyślała, że odpocznie chwilę i ruszy w powrotną drogę. Stwierdziła, że woli spędzić noc na dworcu niż w tym posępnym miejscu. Jej zmęczone powieki same opadały i szybko zapadła w sen. Śnili jej się ludzie przetrzymywani w klatkach i kości wystające spod krzaków. Obudził ją potworny huk. Wichura sprawiła, że jedno z otwartych okien z ogromną siłą uderzyło w ścianę. Brigitte wybiegła z budynku i popędziła przed siebie na oślep. W pewnym momencie poczuła, że podłoże pod jej stopami się zapadło. Poleciała kilkanaście metrów w dół. Siedziała tak przez chwilę oszołomiona, kiedy dotarło do niej,  że prawdopodobnie wpadła do WYSCHNIĘTEJ STUDNI. Była zbyt wyczerpana, by wołać o pomoc. Nagle poczuła, że coś otarło się o jej nogę. Pomyślała, że to szczur i wrzasnęła głośno przerażona, po czym zamarła. Po chwili zrobiło się jakby nieco jaśniej. Wiatr rozgonił chmury i kiedy blade światło księżyca wpadło do studni, Brigitte spojrzała w dół. Okazało się, że stworzeniem, które znalazło się w tej samej pułapce co ona, był kot – równie wystraszony co ona. Zaczęła obmacywać ściany w  poszukiwaniu rusztowania lub wystających kamieni, po których mogłaby się wspiąć. Metalowy pręt jaki dostrzegła nad głową był jednak zbyt wysoko, by mogła do niego dosięgnąć. Zaczęły nachodzić ją wizje, że przyjdzie jej dokonać żywota w tej studni. Po kilkunastu minutach z góry dobiegły ją jakieś głosy. Okazało się, że był to Johan, zawiadowca stacji,  który polecił jej tamto miejsce. Kiedy Johan po pracy dotarł do domu, opowiedział rodzinie o Brigitte. Żona powiedziała mu, że sanatorium podobno od lat już nie funkcjonuje. Zawiadowca o tym nie wiedział, ponieważ dopiero od niedawna mieszkali w tamtej okolicy. Wiedziony niepokojem postanowił wraz z synem wrócić po tamtą smutną dziewczynę i zabrać ją do domu. Kiedy dotarli do bramy ośrodka, usłyszeli krzyki. Podążając za nimi znaleźli starą studnię i pomogli Brigitte wydostać się na zewnątrz. Zaskoczeni zauważyli, że coś rusza się w kieszeni jej płaszcza. Po chwili przerażony kot wysunął łeb na zewnątrz. „Przecież to jest Bazyl – wyjaśnił śmiejąc się zawiadowca – ZAGINIONY KOT naszego sąsiada”. Zabrali Brigitte do siebie do domu, gdzie spędziła noc. Rano syn zawiadowcy zawiózł dziewczynę do szpitala, do którego miała dotrzeć poprzedniego dnia.

 Anna Sznajder
 
 
 ***

 Księżyc po prawej i księżyc po lewej oświetlają wyschniętą studnię na placu górskiego sanatorium. W środku siedzi zaginiony kot, który uciekł z zoo na początku wojny. Tymczasem znana modelka uszu przybywa pociągiem na okoliczny dworzec kolejowy i z niego udaje się z wizytą do swojej schorowanej babki… 

 Anna Potuczko

 
 

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *