varia okołoliteracka

Big Book Festival 2015 – Człowiek nie pies i czytać musi (FOTORELACJA)

Gdybym chciała napisać o wszystkim, co wydarzyło się na tegorocznej edycji Big Book Festival, zabrakłoby mi słów, bo z wrażenia do dziś nie mogę spać 😉 Tegoroczne hasło i pomysł zaangażowania czworonogów okazało się według mnie strzałem w dziesiątkę, wszak Człowiek nie pies i czytać musi 🙂

 

Oczywiście, że nie obyło się bez słabszych punktów programu i organizacji, ale o tym wszystko już powiedziano. Zatem wolałabym skupić się na wszystkich wspaniałościach, których doświadczyłam w ciągu dwóch dni i prędko nie wypuszczę z pamięci.

 

***

Piątek wieczór.  Spotkanie domowego klubu książki i atmosfera oczekiwania na sobotę – zakreślanie co ważniejszych punktów programu, dyskusje nad logistyką i nad… prowiantem 🙂

Sobotni poranek. 150 stron supertajnej książki, śniadanie, truskawki ze śmietaną, obowiązkowa kawa i w drogę – po Anię z Book Loaf, bo przecież we dwie raźniej. Hoża 51, przedwojenne budynki dawnej drukarni. “Cegłoza” i krajobraz iście łódzki – lub praski. I pierwsze spotkanie – 10 okładek, które zmieniły świat. Nic to, że niespecjalnie udane (nie było ich 10, a zmieniły co najwyżej świat autorki wystąpienia), lepiej, by apetyt rósł w miarę jedzenia.

 

Potem chwila przerwy, a przed obiadem przypadkowe spotkanie z Miszą, twarzą (tudzież mordą) festiwalu, która radośnie witała przybyłych merdaniem ogona i dotykiem mokrego noska 🙂

 

 Po obiedzie spotkanie z przeuroczą Magdaleną Grzebałkowską, autorką między innymi biografii Beksińskich i wspaniałego zbioru reportaży 1945. Autorka opowiadała o metodach pracy, o trudnościach, jakie napotkała na swej drodze podczas pisania ostatniej książki, o ludziach, w których się w związku z książką zakochała oraz o tym, jak “ryczała podczas pisania, ale płacząc, a nie jak krowa: muuuuu” <3

Kolejny punkt programu to spotkanie z najpiękniejszą pisarką świata (bo Grzebałkowska jest dziennikarką) – Zadie Smith, autorką między innymi wydanego niedawno zbioru opowiadań Lost and Found. Podczas tego inspirującego spotkania, czytelnicy dowiedzieli się między innymi o tym, jak mieszka się w dwóch miastach jednocześnie, o tym, dlaczego losem na loterii są narodziny w Londynie lat ’70, a także o tym, jak można przeżyć rok za stawki z trzech opowiadań. Smith okazała się nie tylko piękna, naturalna i profesjonalna, ale także inspirująca i wzruszająca.

 

Po opanowaniu drżenia serca i rąk, spowodowanych bliskością geniuszu, opuściłyśmy Hożą, kiedy aura zaczęła sprzyjać oddychaniu 🙂

Kolejny dzień przywitał nas skwarem, ale też kolejną porcją wrażeń. Na pierwszy ogień – kawa w znanej fanom Czarnego i Dowodów na Istnienie kawiarni Wrzenie Świata i obowiązkowy zakup wszystkich książek Swietłany Aleksijewicz, jakich jeszcze nie miałyśmy.

 

 

Niedługo potem, już na Hożej 51, spotkanie z Herbjørg Wassmo, autorką niemalże zjawiskową. Dzięki tym spędzonym z nią dwóm godzinom wiem już, jak bardzo Te chwile są autobiograficzne i wiem też, że nikt piękniej nie napisałby przecież o niej samej, i że sama Wassmo, podobnie jak jej bohaterka, zbiera na życiowej drodze kamienie, a najbrzydszym z nich, jest głęboko schowany w kieszeni, wstyd. Wzruszenie – to najlepsze określenie emocji, jakie towarzyszyły uczestnikom spotkania.

Szybki obiad w naleśnikarni Manekin, powrót na Hożą i kolejne spotkania. Na pierwszy ogień – Hanif Kureishi i Tymon Tymański. Trochę śmieszno, trochę straszno – rozmowa dotyczyła różowości Polaków, muzyki w literaturze i zmian społecznych ostatniego pięćdziesięciolecia. Salka niewielka, a i filarów dużo, więc aby sobie poradzić i cokolwiek zobaczyć, w ruch poszły skrzynki i krzesła.

Chwilę później karkołomny bieg do głównego pomieszczenia festiwalu, by zająć dobre miejsca i zdążyć po słuchawki, dzięki którym zrozumiemy słowa Swietłany Aleksijewicz. Udało się. Michał Nogaś dopytywał o czerwonego człowieka, strach i politykę makro w skali mikro. Bardzo czekałam na to spotkanie, ale mam wrażenie, że Aleksijewicz jest lepszym słuchaczem i pisarzem niż rozmówcą. Niemniej jednak będę niezmiernie szczęśliwym czytelnikiem, jeśli białoruska reporterka dostanie jednak Nobla.

Jako dziecko Czarnobyla, rozmawiałam chwilę z autorką i dostałam obszerną osobistą dedykację. Konia z rzędem (a nawet zakładki i przypinki kroniki) dla tego, kto rozszyfruje i przetłumaczy, bo niestety moje umiejętności nie okazały się wystarczające.

***

I pal sześć, że było gorąco, i pal sześć, że nie dla wszystkich starczyło zestawów słuchawkowych, i pal sześć panią Małkowską i jej mnóstwo okładek, które nie zmieniły świata ani na jotę, i pal sześć, że niektórzy prowadzący wywiady byli niespecjalnie przygotowani – było cudownie! I z roku na rok coraz lepiej, zatem strach się bać, co zobaczymy za rok! 🙂

 

 

 

9 komentarzy

  • Agata P

    Byłam tylko na Wassmo – spotkanie było świetne. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę mogła uczestniczyć w większej ilości spotkań.

  • Ma Ruda czyta

    Nie lubię rosyjskiego pisanego, bo ciężko rozszyfrować literki i właśnie tylko jedno słowo jest dla mnie nie do odczytania, ale mniej więcej przekaz brzmi tak: Miłej Natalii – ta książka jest o miłości, nie o śmierci. O tym, że uratować serce (tu nierozszyfrowane słowo) tylko miłością. 🙂 Polecam się na przyszłość 🙂

    • Natalia Szumska

      Och! <3

      Co prawda zakładki i przypinkę masz, ale mam Twój adres i nie zawaham się go użyć 😀

      PS Pięcioletnią edukację rusycystyczną zakończyłam niemal 15 lat temu, ale natchnęłaś mnie! Ty i Swietka 😉

  • Gosia Oczko (zemfiroczka)

    Hmmm, ja i w swojej książce nie mogę odszyfrować dedykacji (choć grażdanka, czy tam cyrylica – nie jest mi nie obca), więc i dla mnie jest na tajemnicą.

    ps. Uwielbiam tę beznadziejną okładkę Orzeszkowej ;)))