Warszawa i "Zły"
FRAGMENT PROTOKOŁU PO SPOTKANIU KLUBU KSIĄŻKI
Kolejne spotkanie, trzydzieste już (!) Klubu za nami. Spotkałyśmy się w sprzyjających okolicznościach przyrody (i nie tylko), a na tapetę wzięłyśmy warszawski kryminał z lat ’50, a więc Złego Leopolda Tyrmanda.
Ale zanim parę słów o samej lekturze, wypada rzec co nieco o stole, przy którym zasiadłyśmy. Otóż pojawiły więc na nim takie oto warszawskie, epokowe, sezonowe lub bezpośrednio związane z książką pyszności:
· Barszczyk z uszkami (bo tanio jak barszcz musiało być wszystko dla ówczesnych warszawiaków)
· Grzanki (bo smakują :P)
· Ciasto W-Z (choć Trasa w Warszawie późniejsza) oraz blok czekoladowy, prawdziwie tradycyjny
· Rurki z kremem (wiadomo :))
· Prażynki rodem z epoki
· Ciasteczka-rogaliki (<3)
· Truskawki (bo sezon)
· Hiszpańskie (palestyńskie?) oliwki, ser brylant (bo jak ser diament, dobrze pamiętam?) i winogrona (jak na imieninach, na których chcąc nie chcąc, musiała znaleźć się tyrmandowska Marta)
Dyskusja na temat lektury była jak zwykle szeroko zakrojona i polegała między innymi na wzajemnym przerzucaniu się co piękniejszymi cytatami na temat Warszawy i była także oparta na pięknych zdjęciach pochodzących z książki Warszawa. Ballada o okaleczonym mieście. Udało się ustalić co następuje:
- Lektura wywoływała w nas na początku przerażenie swoją objętością, ale im dalej w las (tudzież w rozdziały), tym łatwiej było nam się do niej przekonać.
- Portret Warszawy powojennej, jaki udało się zawrzeć Tyrmandowi na kartach Złego zupełnie skradł nam serca, poczułyśmy dumę z historii tego miasta oraz tego, że jesteśmy jego mieszkankami – i nic to, że wdychamy koło czterech cegieł rocznie, żyjemy życiem tramwajowym i obserwujemy żywiołowość mody męskiej – i tak jest w dechę! 😀
- Generalnie rzecz ujmując podobała nam się kryminalna fabuła Złego (ja jestem małym wyjątkiem, bo mam kilka, ale tylko kilka zastrzeżeń) i kreacja bohaterów – szczególnie białookiego tytułowego Złego oraz pana w meloniku (mnie osobiście denerwowała za to Marta; widzę, że Anię też :))
- Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem konstrukcji powieści i języka Tyrmanda, który bawi do łez lub wzrusza i zniewala na przemian.
- Przeprowadzałyśmy próbkę znajomości gwary warszawskiej (warsiaskiej raczej), za pomocą której nawet dupa można powiedzieć przez miękkie L.
- Ubolewałyśmy nad tym, że jednak marginalną rolę w całości odegrała lubiana przez nas Olimpia Szuwar.
- Zasmucał nas także fakt, że tyrmandowska (a nawet nasza, ta z dzieciństwa w latach ’80 i ’90) znika z powierzchni ziemi, architektura zagęszcza się, a nowości już tak nie cieszą.
Ale jedna rzecz jest niezmienna – i tak już pewnie zostanie – nie masz cwaniaka nad warszawiaka 😀
Za aż cztery egzemplarze ksiażki serdecznie dziękujemy Wydawnictwu MG.
Leopold Tyrmand
Wydawnictwo MG
Liczba stron: 760
Ocena (moja!): 4,75/6