Siła niedostrzegalna, czyli „Niewidzialni” Roya Jacobsena
Z rzadka zdarza się także list w butelce, zawierający mieszankę tęsknot i zwierzeń, przeznaczoną dla kogoś innego aniżeli ci, którzy są znajdują, gdyby jednak trafiła we właściwe ręce, wywołałaby krwawe łzy i wprawiła w ruch niebo i ziemię. Trzeźwo myślący wyspiarze otwierają butelki, wyjmują listy, czytają je, jeżeli rozumieją język, mają swoje przemyślenia o ich treści, krótkie i mgliste — butelki z listami to tajemniczy przekaziciele tęsknoty, nadziei i nieprzeżytego życia — potem chowają listy do kufra, przeznaczonego na przedmioty, których nie można ani posiadać ani wyrzucić, a do butelki, po jej wygotowaniu, wlewają sok porzeczkowy albo po prostu ją stawiają, jako coś w rodzaju dowodu własnej pustki, na parapecie okna obory, żeby mogło ją prześwietlać światło słońca i barwić na zielono, zanim padnie ukosem i ułoży się na wyschniętych źdźbłach siana na podłodze.
Wyspa Barrøy jest za mała, by pomieścić więcej niż jedną rodzinę. Wyspa to wie i rodzina też. Niby niezależnie, ale zawsze kiedy pojawia się ktoś nowy, znika ktoś, kto był tutaj wcześniej. Życiem na wyspie rządzi morze, pory roku, pogoda, a najrzadziej — potrzeby mieszkańców. Kiedy Maria wychodziła za Hansa miała zupełnie inne wyobrażenia o przyszłości. Hans chyba też liczył na coś innego, ale on przynajmniej co roku wyjeżdża do pracy na Lofoty. Stary Martin niedomaga i niewiele pamięta. Barbro za to niewiele rozumie, choć jest młoda i silna. Ingrid zaś ledwo odrosła od ziemi. Na wyspie pojawiają się kolejne dzieci, a ich obecność jest naturalna, jak każda inna zmiana, mimo że ich przybyciu towarzyszyły niecodzienne okoliczności. Bohaterowie są silniejsi niż im się wydaje, tym szczególnym (bo niedostrzegalnym) rodzajem siły. Mijają miesiące, pory roku, lata i nawet jeśli nic się nie dzieje, dzieje się wszystko.
Narrator przygląda się rodzinie ukradkiem, przybywa w wydawałoby się losowo wybranych momentach, nie dba o powagę chwili, nie relacjonuje wszystkich wydarzeń przełomowych, ale przypadkowe, bo to one wyznaczają rytm życia i kierują jego melodią. Wyspa i rodzina raz po raz odradzają się po kataklizmach, odbudowują, kwitną, więdną i obumierają. Narracja na zmianę przyspiesza i zwalnia, wyostrza obiektyw i rozmywa tło. Bywa, że zdaniom nie wystarczają całe strony, innym razem za zdanie wystarcza czasownik. I zawsze ma to sens, bo leży on w zespoleniu formy z treścią.
„Niewidzialni”, pierwsza część trylogii, o wyspie Barrøy, nie mają zadatków na kasowy bestseller, a norweski prozaik, Roy Jacobsen — na to, by stać się postacią rozchwytywaną medialnie. Jak ogromna to ulga dla czytelnika, który dość ma popularnych nurtów i krzykliwych fabuł. Ta powieść rozbudza za to tęsknotę za życiem prostym, ale nie prostackim, wyrażonym w ujarzmianiu natury, pozostającym pod dyktatem zmian pór roku i sztormów. Wywołuje także tęsknotę za uczciwością, redukcją bodźców, podejmowaniem decyzji wynikających z potrzeb prawdziwych, a nie z problemów tak zwanego pierwszego świata. A jak o tej prostocie można pisać! Z jakim wyczuciem, jaką surowością, a jednocześnie wyczerpująco, deskryptywnie, dyskretnie i poruszająco.
„Niewidzialni” to książka przywracająca wiarę w moc literatury — w to, że nawet jeżeli fabularnie niewiele się dzieje, to śmietankę można spijać z każdej innej warstwy – językowej, poznawczej, emocjonalnej, konstrukcyjnej. Dawno już nie było mi tak dobrze w tak jednak trudnym świecie przedstawionym, co jest zasługą autora i tłumaczki, Iwony Zimnickiej. Niewielu twórców potrafitak nazwać wygląd człowieka („wyglądała jak pomieszanie tajemnicy z pytaniem”), opisać zjawiska atmosferyczne („cisza na wyspie jest niczym (…) jak maleńka szparka przez którą mogą zobaczyć śmierć za życia”), siłę natury („przyszła wiosenna powódź i lodowymi zębami wciągnęła drzewo do rzeki”), czy prozaiczne problemy finansowe („najbardziej deprymująca cuma wiążąca ich ze stałym lądem”).
Kiedy omawiałyśmy ją na klubie książki, zgodnie stwierdziłyśmy, że proza Jacobsena to czyste złoto, że nie ma tu niczego zbędnego — patosu, wątków, postaci, zdań, nawet znaków interpunkcyjnych. Jest za to życie w sali mikro, dynamika małe społeczności, marzenia zamknięte na małej powierzchni i wyspa. Ten niewielki skrawek ziemi targany wiatrami innymi o każdej porze roku, który można opuścić, ale on zawsze dopomni się o swoje (i swoich). Przypomina może trochę (nie tylko geograficznie, bardziej sposobem narracji) Wassmo i jej „Te chwile” (KLIK), ale jest jedyna w swoim rodzaju — z charakterystycznym zjawiskiem — uniwersalnością ujętą przez soczewkę mikroskopu jednej rodziny i jednej wyspy. Nawet, kiedy bohaterowie mają lunetę, chowają ją w kufrze. Niedobrze jest widzieć zbyt dużo.
SKRÓT DLA OPORNYCH
Dla kogo napewno tak: czytelnicy sięgający po nieoczywistą literaturę niszową, których zachwyci nie tylko treść, ale i forma; ci, którzy gustują w opisach niewielkich społeczności na przestrzeni lat, szczególnie tych, które napędza raczej natura niż cywilizacja.
Kto powinien omijać: miłośnicy wartkiej akcji, zaskakujących „plot twistów”, wielkiej historii i wybitnych jednostek.
6 komentarzy
StraszliwaBuchling
Bardzo lubię taki typ literatury, więc dziękuję za tą recenzję i kolejną pozycję na liście do przeczytania. 🙂
Pozdrawiam. 🙂
kotnakrecacz
Cała przyjemność po mojej stronie!
Qbuś pożera książki
Mmmm… Aż nabrałem ochoty na śmietankę z mocy literatury, bitą na słodko 😉
kotnakrecacz
Hmm, nie wiem, czy na słodko, raczej saute 😉
agata
Ciekawa propozycja 🙂
Pingback: