Regulamin wykuty na blachę
Najtrudniej pogodzić się z tym, że z upływem czasu ludzie, którzy tak wiele kiedyś dla nas znaczyli, wyłaniają się z mroków zapomnienia ujęci w cudzysłów.
Homer Wells od początku nie miał łatwo. Urodził się w latach dwudziestych poprzedniego wieku. Nigdy nie poznał tożsamości swoich rodziców, a każda kolejna rodzina zastępcza była z rozmaitych powodów gorsza od poprzedniej, choć jemu samemu trudno było cokolwiek zarzucić. Wychowywał się więc w sierocińcu, u boku starego doktora Wilbura Larcha, dyrektora domu dziecka oraz jego trzech pomocnic. Homer był sierotą z całym dobrodziejstwem inwentarza — chłopcem skrytym, delikatnym, nieobeznanym z prawidłowościami współczesnej sobie rzeczywistości. Aż musiał się z nią zderzyć, przejąć odpowiedzialność za własne życie i porzucić to, które do tej pory wiódł. Wszystkiemu jak zwykle winna była miłość. I jak to czasem bywa — wojna. Ale czy porzucił na zawsze?
„Regulamin tłoczni win”, powieść Johna Irvinga po raz pierwszy wydana w 1985 roku w USA, a w Polsce w roku 2000, porwała moją czytelniczą duszę na strzępy. Można jej zarzucić baśniowość (o ile z tego w ogóle można uczynić zarzut), można zarzucić zbyt wiele szczęśliwych zbiegów okoliczności, czy też nadmierne rozbudowanie fabuły. Tymczasem dla mnie to wszystko zalety, to wszystko kolejne dowody na to, że warto po nią sięgnąć. A sam „Regulamin…” na stałe wyryć w lewej komorze czytelniczego serca.
Nie od dziś wiadomo, że Irving jest gawędziarzem, że lubuje się w komplikacjach i rozbudowywaniu pobocznych wątków. Wiadomo, że charakterystykami jego siódmoplanowych bohaterów można byłoby obdzielić dziesięć innych powieści obyczajowych, że popisuje się porównaniami i giętkością języka. „Regulamin tłoczni win” nie jest wyjątkiem, jest podpisem autora, którego prozy nie da się pomylić z żadną inną. I choć to powieść osnuta wokół wątku, jakiego współczesnej literaturze nie brakuje (poszukiwanie własnej drogi życiowej), to zaskakuje świeżością na każdej niemal stronie.
Przyjaźń jest tu pewna, ale niedoskonała, miłość tak bardzo ludzka, że aż bolesna, a przywiązanie — do grobowej deski. Bohaterowie to ludzie z krwi i kości, z którymi łatwo się identyfikować, a dylematy, przed jakimi stoją, nigdy nie zostaną rozwiązane pozytywnie z prostego powodu — są nierozwiązywalne. Irving mierzy się z tematami tabu (szczególnie w latach ’80) — aborcją, porzucaniem dzieci, zdradą. I to mierzy się w sposób tak wzruszający, że w wielu miejscach fabuły łzy ciurkiem spływają po policzkach czytelnika, tylko po to, by w kolejnym akapicie zmienić się we łzy śmiechu. A jednak autor nie ocenia, nie udziela jednoznacznych odpowiedzi na pytania, na które nikt odpowiadać nie powinien.
Duże wzruszenia i małe radości potęgował głos lektora audiobooka, Marcina Popczyńskiego. Jego interpretacja jest niemal doskonała — nienachalna, ale i nie przeźroczysta, pobudzająca wyobraźnię i wrażliwość. Wydawnictwo nie zapomniało także o rozdziale „Od autora”, w którym Irving rzetelnie wyjaśnił źródła swych inspiracji. Sama nie wiem, jak to się stało, że w zaledwie półtora tygodnia wysłuchałam ponad 27 godzin nagrań, a kiedy padły ostatnie słowa Popczyńskiego, miałam ochotę włączyć całość od nowa. Przyzwyczaiłam się do bohaterów, stali się nieodłącznym elementem każdej podróży do pracy, każdego pieczonego chleba i każdej kąpieli. Jeśli i Wy macie ochotę poczuć (mam nadzieję) to, co ja, niebawem będę miała dla Was niespodziankę 🙂
SKRÓT DLA OPORNYCH
Dla kogo na pewno tak: dla wielbicieli prozy Johna Irvinga w jej klasycznej formie, dla czytelników, którzy nie boją się wybuchać co chwilę śmiechem, by dwie strony później wzruszyć się do łez.
Kto powinien ominąć: czytelnicy, którym przeszkadza kwiecisty, soczysty język i częste odbieganie od głównego wątku.
John Irving
Prószyński i S-ka, Biblioteka Akustyczna
Czyta Marcin Popczyński
Liczba stron: 752 (audiobook, 27 godzin 6 minut)
Ocena: 5,5/6
12 komentarzy
Secrus
Poznawanie Irvinga zacznę od “Świata według Garpa”, który już czeka na spokojniejszy czas (czyli posesyjną drugą część lutego i caały uśmiechnięty do książek marzec) 😉 “Kwiecisty, soczysty język i częste odbieganie od głównego wątku”? Toż to raj, jeszcze do tego połączony z dobrą obyczajową historią… “Regulamin tłoczni win” i “Modlitwę za Owena” muszę poznać zaraz po Garpie, bo jakoś przeczuwam, że to będzie proza dla mnie. Tak w ogóle: bardzo dobry tekst 😀
kotnakrecacz
Prawda? To jest literatura najlepszej… soczystości 😀
Nie chcę zapeszać, ale coś czuję, że to książka na Twoją właśnie miarę. Wszystkie trzy, które wymieniłeś, uwielbiam! A że zbliżają się ferie… chyba połknę od nowa “Świat według Garpa” 😀
kotnakrecacz
PS Już nie mogę się doczekać aż ją przeczytasz i wtedy porównamy wnioski (ja z kolei niebawem zabiorę się za Liberę ;))
Lolanta
Irving to moja miłość od lat, a “Regulamin..” jest jedną z ulubionych jego książek. W wersji audio nie znam ani jednej, nawet nie pomyślałam o tym, żeby dla odmiany słuchać Irvinga, zamiast czytać 😀 No i klops, bo teraz będę chciała 😀
kotnakrecacz
Sledź KKN na początku tygodnia – będę miała dla Was 3 egzemplarze 🙂
Sylwia Głuszko
Jestem zaintrygowana.
kotnakrecacz
Koniecznie się przekonaj!
Bookowska
Czytałam “Regulamin tłoczni win” lata temu i choć samej fabuły już nie pamiętam (pamiętam, że dotyczyła kwestii aborcji, to na pewno), ale zostało we mnie to przeświadczenie, że to było naprawdę literacka uczta. Tak musiało być skoro po przeczytaniu egzemplarza z biblioteki, kupiłam swój własny. To było też moje pierwsze spotkanie z Irvingiem, które pociągnęło za sobą następne, ale jednak “Regulamin…” zrobił na mnie największe wrażenie (może to efekt pierwszego spotkania 😉 Dzięki, że przypomniałaś mi ten tytuł. 🙂
kotnakrecacz
Ja czytałam najpierw “Świat według Garpa”, potem “Modlitwę za Owena” i teraz “Regulamin…” 🙂
I również planuję kolejne spotkania, a może i powroty? 🙂 Słucham teraz “Uwolnić niedźwiedzie”, ale chyba nie ma chemii między nami niestety…
Qbuś pożera książki
Za czasów studenckich czytałem w oryginale “Świat według Garpa” i bardzo mi się podobał. Z losowo-nieznanych przyczyn nie sięgnąłem po żadną inną książkę tego autora. Czy “Regulamin…” się nada?
kotnakrecacz
“Regulamin…” moim skromnym zdaniem jest jeszcze lepszy 🙂
Pingback: