literatura piękna

Ostatni pasażer statku widmo, czyli o książce, która zawładnęła moimi… snami

 

 
Zabrakło mu niewiele. Zaledwie dwóch czy trzech sekund. Gdyby dysponował tym marginesem czasu, mógłby odbezpieczyć mausera i wycelować w pozostałych żołnierzy. Gdyby miał choćby minimalne doświadczenie w posługiwaniu się tego rodzaju bronią, nie zawahałby się przez niewybaczalny moment, zanim sięgnął dłonią do mechanizmu. Gdyby wszystko poszło trochę inaczej, historia przybrałaby zupełnie inny obrót. Ale jego los był przesądzony. Czarny cień śmiał się w mroku kątów, upojony widowiskiem oglądanym już milion razy.

 

 

Nie lubię takich książek. Wyznaję zasadę, że jeśli fantastyka, to tylko baśniowo oderwana od rzeczywistości (jak w przypadku Zimowej opowieści) lub na dosłownym jej pograniczu (Murakami). Nie lubię, kiedy autor zanadto oddala się od baśni lub rzeczywistości. Nie lubię książek, które przez pięćset stron dzieją się w jednym miejscu przez krótki czas. Nie lubię. A jednak Ostatni pasażer zawładnął moim życiem i moimi snami…

Rok 1939, schyłek dwudziestolecia międzywojennego, bo oto ostatnie dni sierpnia zastały niemiecki, należący do nazistowskiej organizacji transatlantyk “Valkirie” i węglowiec “Pass of Ballaster” na środku oceanu. Kiedy załoga tego drugiego, wkracza na pokład “Valkirie”, okazuje się, że statek jest pusty, choć wygląda na to, że wielotysięczny tłum pasażerów przed chwilą jeszcze tu był, a obiad nie zdążył wystygnąć. Ostatnim i jedynym pasażerem był niewielki tobołek – maleńki żydowski chłopczyk zawinięty w tałes. Co stało się z resztą pasażerów? Ta zagadka pozostaje nierozwiązana przez ponad 70 lat, kiedy to starzejący się potentat rynku hazardowego za kosmiczną sumę odkupuje stojącą w suchym doku “Valkirie” i wyrusza w rejs analogiczny do tego sprzed wojny – by odkryć tajemnicę. Rekrutuje załogę spośród naukowców, wilków morskich i umięśnionych osiłków. Nieco przez przypadek na pokładzie znajduje się także młoda dziennikarka, której przyjdzie odegrać sporą rolę podczas ostatniej podróży tego tajemniczego statku widmo.

Doprawdy nie wiem, jak to się stało, że akurat TA i TAKA książka TAK mną zawładnęła. Statki, ciemność i swastyki śniły mi się przez trzy kolejne noce, a spojrzenie na okładkę nadal wywołuje dreszcz… emocji. Co w niej więc takiego jest?

 

O twarte zakończenie, które jednak nie pozostawia niedosytu

S krajne emocje targające czytelnikiem

T ajemnica, o której trudno zapomnieć

A ktualność przemieszana z historią

T emat – tak nowy, a jednocześnie już wcześniej obecny w powszechnej świadomości

N iecodzienne (choć nieco grafomańskie) ujęcie

I ntensywne działanie na podświadomość

 

P rzystojny autor na skrzydełkach książki (tak, wiem, ale co poradzę?)

A utorska umiejętność budowania historii

S topniowanie napięcia, szczególnie w zakończeniach rozdziałów

A dekwatne do treści wydanie (no, prawie)

Ż al, że tak szybko się skończyła

E lokwencja autora w sprawach historii, mentalności członków organizacji nazistowskich, wreszcie – żeglowania

R zeczywistość poza-rzeczywista, ale kto wie, co na nas czyha za rogiem czy na rufie statku…

 

Zdaję sobie sprawę z tego, że Ostatni pasażer nie jest arcydziełem literatury, że jest momentami grafomański, że bazuje na prostych, niemal pierwotnych ludzkich instynktach (tak, zdjęcie autora również;)) i że przydługawe opisy scen erotycznych, kiedy na bohaterów zewsząd czyha niebezpieczeństwo to już lekka (?) przesada. Niemniej uważam ją za świetny pochłaniacz czasu w ładnej formie i z porywającą treścią. Niech będzie, że powodują mną pierwotne instynkty. Niech będzie, że nie jestem obiektywna – ale szczerze tę książkę polecam.

ostatni+pasażer

Manel Loureiro
Wydawnictwo MUZA SA
Liczba stron: 480

Ocena: 4/6

 

8 komentarzy