“Miedzianka” w Miedziance
Jestem czynnie pracującym historykiem. Wiem, że świat bardzo szybko się zmienia, a od początku XIX wieku – we wprost zastraszającym tempie. Wiem, że znikają miejscowości, ba całe miasta, i trzeba nad tym przejść do porządku dziennego. Ale jednak Miedzianka ma w sobie taką magię, jakiej nie spotkałam w żadnym innym miejscu na świecie. W ciągu pięciu tygodni byłam tam dwa razy – za każdym pokonując 1000 kilometrów – i mam ochotę niebawem wrócić. Znalazłam tam jakąś cząstkę swojego miejsca na ziemi – w pustce, w przestrzeni, w opowiedzianej przez Filipa Springera historii. Tym bardziej cieszę się, że miałam okazję, bo oto w ostatnią sobotę Teatr im. Cypriana Kamila Norwida wystawiał sztukę “Miedzianka” na podstawie reportażu Springera, właśnie w Miedziance.
Decyzja zapadła – jedziemy z Anią z BookLoaf. Zatem jedyne dziewięć godzin w brudnym, tłocznym i dusznym nocnym pociągu, półtorakilometrowy spacer z dworca w Janowicach Wielkich, śniadanie na zielonkawych kamieniach (bo nieopodal szukałyśmy młyna, który zapowiadał napis) i naszym oczom ukazał się Browar Miedzianka. Zanim weszłyśmy tam, żeby odpocząć w zarezerwowanym wcześniej pokoju, udałyśmy się na poszukiwania krzyża pokutnego, którego miesiąc wcześniej nie znalazłam. Był. Trochę dalej niż się spodziewałam, trochę wyższy niż myślałam, ale wzruszająco piękny.
Sama Miedzianka przywitała nas szarością, mgłą i mżawką, ale to zmieniło się w mgnieniu oka. Po szybkim i smacznym obiedzie w Browarze nadeszła pora na przywitanie z przedstawicielami Gildii Przewodników Sudeckich i godzinny spacer po historycznej Miedziance. Dzięki niemu na nowo odkryłam nieistniejące miasteczko, także z tej strony, do której poprzednio nie dotarłam. Odkryłam pozostałości cmentarza, po którym buszowały po wojnie polskie dzieci, nieczynny zagrodzony wlot do szybu kopalnianego i instalację Elżbiety Wysakowskiej-Walters w miejscu osi wieży nieistniejącego już kościoła ewangelickiego – kapsułę na dwóch przecinających się linach.
Z Miedzianej Góry, na której zboczu przed laty położone było miasteczko, rozpościera się widok zapierający dech w piersiach, szczególnie jeśli człowiek pomyśli, że z części miedziankowych okien był doskonale widoczny. Skonsumowałyśmy go godziną wlepiania wzroku w przestrzeń i dwoma bezalkoholowymi (to okazało się dopiero później ;)) piwami jabłkowymi.
I wtedy nadszedł czas na celebrowanie faktycznego powodu, dla którego przywiało nas aż tu – spektakl plenerowy na scenie rozstawionej przy ścianie kościoła pw. Jana Chrzciciela w Miedziance. Długo zastanawiałam się nad tym, jak ten reportaż można “przepisać” na deski teatru. I rzeczywistość wielokrotnie przerosła moje oczekiwania. Wyreżyserowany przez Łukasza Fijała (notabene mojego kolegi ze studiów) i zaadaptowany przez Tomasza Cymermana spektakl poruszył we mnie najgłębiej schowane struny. Nie chcę psuć nikomu odkrywania go dla siebie, powiem więc tylko, że duchy Miedzianki wróciły do zlikwidowanego miasteczka raz jeszcze. I bardzo możliwe, że już tam zostaną. Bo jak głosi tekst scenariusza – “historię trzeba opowiadać”. Sama się przecież nie opowie.
Tego dnia w Miedziance odbyły się także warsztaty dla dzieci (tworzyły z kolorowej taśmy klejącej domy na przeźroczystej folii), spotkania z Filipem Springerem oraz Marcinem Makuchem i Tomaszem Stolarczykiem, autorami monografii Miedzianki oraz aukcje, z których dochód przeznaczony zostanie na remont kościoła. Podczas jednej z nich stałam się szczęśliwą posiadaczką kawałka miasteczka, a więc pięknie oprawionego płótna przedstawiającego nieistniejące już zabudowania przy miejscowym rynku. No cóż, jakby nie było, jakaś część mnie zamieszkuje teraz Miedziankę.
Do domu (kolejna upojna dziewięciogodzinna podróż) wróciłam chyba inna, ale jakoś tak mi z tą innością dobrze. W tej pustce i przestrzeni znalazłam własną magię i nie zostawiłam jej w Miedziance z duchami, które wróciły. Dziś Miedzianka żyje chyba najbardziej od trzydziestu lat. I nigdy chyba jednocześnie nie była tak obecna i nieobecna. Życzyłabym sobie, żeby tak zostało. Ale nie potrzebuję pomników, odbudowy miasteczka i komercjalizacji. Miedzianka wcale nie zniknęła i też nie potrzebuje bazy hotelowej i skansenu. Potrzebuje pamięci. I garstki ludzi, którzy ją od czasu do czasu wskrzeszą. “Memento”, napisano na krzyżu pokutnym. “Pamiętaj”.
[O “Miedziance” i Miedziance pisałam już wcześniej. TUTAJ przy okazji spotkania klubu Książki, a TU po poprzedniej wizycie na Dolnym Śląsku.]
5 komentarzy
AnnRK
Powiem Ci, droga Natalio, że się jakby odrobinkę wzruszyłam Twoim tekstem. Nie wyobrażam sobie piękniejszej zachęty do lektury i wycieczki.
kotnakrecacz
Wierz mi, że niejedna łza tam przedwczoraj popłynęła. Moja także.
Gosia Oczko
Ach! Nie jestem w stanie wydusić nic więcej…
kotnakrecacz
Nie martw się, pojedziemy, teraz już przecież wiadomo, że Miedzianka nie zniknie 😉
Gosia Oczko
To brzmi optymistycznie. Namówiłaś 😉