Długa (bo półwieczna) "Droga do zapomnienia"
Pamiętałem jak jeńcy opowiadali, że jeśli przychodzi ten moment, kiedy nie ma już dla człowieka nadziei, trzeba zabrać ze sobą jednego z katów. Łatwiej powiedzieć niż wykonać, zwłaszcza, jak ma się dwie złamane ręce.
Czasem trudniejsze są nie tortury i cierpienia, ale powrót do żywych i życia sprzed cierpień, bowiem doświadczenia tworzą przepaść między człowiekiem a rzeczywistością. Nietzsche pisał, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Być może. Ale zmiany, które fundują nam doświadczenia, są nieodwracalne i często łatwiej wyleczyć ciało, które wróciło z krańca nad przepaścią niż duszę, którą przepaść pochłonęła.
O wracaniu znad przepaści, znad której rzadko się wraca, traktują wspomnienia Erica Lomaxa, zebrane w książce Droga do zapomnienia i film o tym samym tytule. Lomax, zafascynowany kolejnictwem brytyjski oficer łącznościowy zostaje ze swoim oddziałem skierowany do Indii w 1941 roku. Niedługo potem, Wielka Brytania traci kontrolę nad wieloma azjatyckimi posiadłościami, a żołnierze trafiają do japońskich obozów jenieckich. Lomax i jego kompani biorą udział w karkołomnym przedsięwzięciu z góry skazanym na porażkę – budowie kolei birmańsko-syjamskiej, prowadzącej przez sam środek dżungli i dziś tam też dziś mającej swój koniec. (Jej budowa była też końcem 100 000 istnień ludzkich.) By nie ulec powszechnej nudzie oraz dezinformacji, konstruują radio. Przez czysty przypadek lub z powodu czyjejś zdrady, Japończycy dowiadują się o jego istnieniu i po brutalnych torturach i przesłuchaniach kierują winowajców do więzienia o zaostrzonym rygorze, którego część z nich nie przeżyje. Trafili bowiem do świata, w którym szpital więzienny jest wręcz rajem. Pół wieku po wojnie Lomaxowi nadal śnią się Japończycy, obóz, więzienie, nieżyjący koledzy. Nie potrafi rozliczyć się z przeszłością. W końcu decyduje się na spotkanie z jednym z oprawców i nie stanowi to tajemnicy, że jest to spotkanie oczyszczające. Zostało nawet utrwalone na filmie dokumentalnym Enemy My Friend, którego fragment możecie zobaczyć TUTAJ. Lomax umiera w 2012 roku w wieku 93 lat. najwyraźniej był niezniszczalny.
Lomax nie przeżył piekła niemieckich obozów koncentracyjnych, ale w jego piekle (tym przed więzieniem) choć były książki i w miarę swobodne rozmowy, były też węże, włochate stonogi, karaluchy i … Japończycy. To właśnie ta perspektywa wojny, którą wydawałoby się znałam już z każdej perspektywy, skusiła mnie do zapoznania z tą lekturą. Moja nikła wiedza na temat postępowania państw osi, ale na wschodzie, bezsprzecznie została wzbogacona dzięki Drodze do zapomnienia (angielski tytuł brzmi The Railway Man i choć polski uważam za zgrabny, jakoś bardziej do mnie przemawia).
Choć książka jest określana jako autobiografia, dla mnie jest raczej kronikarską relacją, maksymalnie zobiektywizowaną, jeśli w ogóle można być obiektywnym przy opisywaniu własnego życia. Niezaprzeczalnie jest jednak… prawdziwa, a być może prawdziwa tym bardziej. Niezależnie od zacięcia kronikarskiego, Lomax bywa mistrzem w nazywaniu rzeczy po imieniu.
No i jeszcze ta cisza. Chyba nigdy wcześniej ani nigdy później nie doświadczyłem takiego spokoju i tak głębokiej ciszy. Potem przytrafiały mi się jeszcze różne cisze, ale zawsze były pełne napięcia, nasycone strachem i przemocą.
Pewnego razu Thew wymamrotał pod nosem: “Nie przychodzi mi na myśl nic, o czym mógłbym myśleć”. Fred Smith odpowiedział szeptem: “Myślałeś już o wszystkim?”. “Tak” – odparł Thew. “No to zacznij od początku” – poradził mu Fred. Jednak po jakimś czasie wracanie do wspomnień staje się absurdalne, pozbawiony pokarmu mózg zaczyna zżerać sam siebie, boleśnie i nieustannie się przeżuwając.
Przeżuty głodem, torturami, chorobami i ciszą mózg Lomaxa wyzbył się nawet na pewien czas umiejętności czytania… Ten fakt mówi sam za siebie.
Dużą rolę, której nie zdradzę we wspomnieniach autora Drogi do zapomnienia odgrywała stworzona przez niego mapa, której kopię zamieszczono w polskim wydaniu, co dodatkowo wzbogaca książkę. Na temat okładki nie będę się wypowiadać, dość powiedzieć, że te filmowe “lekko” mnie uczulają. Więcej uwag na temat wydania nie mam (poza błędem na s. 93).
Być może Lomax każdemu z czytelników, a najbardziej sobie, udowadnia, że niezależnie od tego, po której stronie barykady stoimy, niezależnie od tego, co mamy sobie do zarzucenia, a co do wybaczenia, jest jedna rzecz, która nas łączy – człowieczeństwo.
3 komentarze
Kaś
Niezwykłe są opisy tego, co dzieje się w umysłach więźniów, a przy tym – jak wspomniałaś – Lomax pisze, jakby był tylko obserwatorem. Być może dystans był dla niego łatwiejszy.
Okładka faktycznie nie powala – mnie tez uczulają te zrobione z filmowych plakatów.
Natalia Szumska
No właśnie tak też sobie myślę, że po tak traumatycznych wydarzeniach lepiej jednak w myślach i wspomnieniach być ich obserwatorem niż uczestnikiem.
Gosia Oczko (zemfiroczka)
To jak z Sołżenicynem – dużo przeszedł, długo żył. A też się napracował – niekoniecznie na ochotnika.
Na filmowe też jestem uczulona. No cóż poradzić: jedni mają katar na wiosnę, innych bolą oczy jeszcze przed lekturą 😉