Christer Mjåset, norweski powieściopisarz i autor “Białych kruków” w wywiadzie dla Kroniki
Zapraszam do zapoznania się z transkrypcją dużej części ponad godzinnej rozmowy, jaką miałam przyjemność prowadzić z Christerem Mjåsetem, autorem książki Białe kruki. Przeczytacie o granicach etyki lekarskiej i literackich inspiracjach, technikach pisarskich i łączeniu obowiązków zawodowych z twórczością. Niebawem także będziecie mogli wygrać jego książkę z autografem.
KKN:
Czy to w ogóle możliwe, by być jednocześnie lekarzem i pisarzem? Jak podzielić swój czas na te dwie profesje?
CM: Oczywiście, że to możliwe, jestem na to żywym dowodem. Zacząłem pisać jako nastolatek, a kiedy poszedłem na studia medyczne, wiedziałem już, że chcę się tym zająć na poważnie. Pierwsza moja książka ukazała się, kiedy kończyłem studia. Zatem od wczesnej młodości zajmowałem się jednocześnie pisaniem i medycyną, nauczyłem się więc dzielić swój czas pomiędzy te dwa zajęcia, bardzo przecież czasochłonne. Nie było to łatwe, ale znalazłem na to sposób, postanawiając, że niekiedy będę brał sporo wolnego i skupiał się wyłącznie na pisaniu. Prawdę mówiąc, samo pisanie nie zajmuje dużo czasu, rzecz natomiast polega na tym, żeby przemyśleć wiele rzeczy, zanim usiądzie się do pisania. Kiedy w
końcu siadam przy biurku, piszę nie dwie lub trzy strony, jak niektórzy pisarze, ale dwadzieścia. Po prostu nie mam tyle czasu, ale nie narzekam, ponieważ takie rozwiązanie sprawdza się w moim przypadku.
KKN:
Czy to oznacza, że wybiera Pan w danym momencie, kim Pan aktualnie jest – pisarzem czy lekarzem? I czy istnieje jakiś wspólny mianownik dla obydwu czynności?
To działa dokładnie tak. Trzeba być mocno zdyscyplinowanym, żeby znać swoją rolę. Co prawda można myśleć o pisaniu, kiedy asystuje się przy operacji, ale nigdy, kiedy się ją samemu prowadzi. Jedna i druga czynność, to w pewnym sensie rzemiosło – potrzeba specjalnej techniki, której można i należy się nauczyć. Łączy je jeszcze jedna rzecz – wiedza na temat człowieka – jego psychiki i zachowania. Właśnie dlatego to, co piszę jest inspirowane moim lekarskim doświadczeniem. Twórczość literacka w pewnym sensie pomaga mi również w leczeniu. Wygląda więc na to, że to bardzo podobne zajęcia.
KKN:
Jako lekarz jest Pan odpowiedzialny. Czy jako pisarz również czuje Pan odpowiedzialność za rzeczywistość, którą Pan kreuje?
Oczywiście, że tak, choć ten rodzaj odpowiedzialności nie ma wiele wspólnego z tym lekarskim. W pisaniu też należy przestrzegać pewnej etyki. Bo czy etyczne jest pisanie o swoich bliskich bez ich zgody? Duże kontrowersje w Norwegii niedawno wzbudziła książka Moja walka Knausgarda Karla Ove, ponieważ opisał w niej – niekoniecznie pozytywnie – swoją matkę, kobiety, przyjaciół. Wielu miało mu to za złe, ja szczerze mówiąc nie wiem, co mam o tym myśleć. Nie starałem się opisywać nikogo konkretnego, ale pokazać brutalne działanie systemu. Nic w tej książce nie jest odgrywaniem się na kimkolwiek, po prostu pewne wydarzenia pasowały do całości historii.
KKN:
Ale czy koledzy po fachu też mają o tym podobne zdanie?
Niekoniecznie, ale wiem, że mam czyste sumienie. Niedawno nawet jedna z asystujących w Bergen pielęgniarek napisała do mnie, że dziękuje za ukazanie jej w książce jako dobrej postaci, podpisała się nawet jej imieniem – Edith. To interesujące, bo ani przez chwilę, kiedy powstawały Białe kruki, nie pomyślałem akurat o niej. Ale to się zdarza dość często, jeśli ludzie cię znają i wiedzą, że piszesz o środowisku, w którym z tobą pracowali. Szukają wtedy siebie w twoich postaciach.
KKN:
A pacjenci? Jak oni odbierają Pana książki? Czy zastanawiają się nad tym, jak wygląda praca lekarza „od kuchni”?
Białe kruki faktycznie pokazują sytuację w szpitalu jakby przez dziurkę od klucza – co dzieje się, kiedy pacjent jest usypiany, a pracownicy zaczynają rozmawiać, snuć swoje intrygi. Prawda jest taka, że chciałem napisać powieść o konflikcie w zamkniętym środowisku lekarzy. Ale na tym konflikcie pacjenci nie tracą, choć nie ulega wątpliwości, że zawsze
są na drugim miejscu. Podczas operacji lekarz nie może przecież zastanawiać się nad pacjentem jako człowiekiem, ponieważ jego zadaniem jest rozwiązanie pewnego problemu. Zresztą, jeśli sam chory przed operacją miałby wybór pomiędzy światowej klasy chirurgiem, który jednak jest aroganckim dupkiem, a miłym, ale przeciętnym lekarzem – zawsze wybierze tego pierwszego. Tylko rzemiosło czy inaczej sztuka lekarska ma znaczenie, bo arogancja nie ma tu nic do rzeczy. To brutalne, ale prawdziwe.
KKN:
No właśnie. W takim razie opis praw, którymi rządzi się środowisko, jaki zawarł Pan w Białych krukach, bywa przesadzony? Uwydatnia bolączki środowiska, by udowodnić pewną tezę? Czy może pokazuje realia?
Zdecydowanie nie ma w tym obrazie niczego przesadzonego. Oczywiście fabuła jest fikcyjna, ale wszystko, o czym piszę znam z praktyki. Wiem zresztą o historiach o wiele gorszych niż te, o których pisałem, ale dotyczą wielu moich kolegów, więc nie mogę o nich wspominać. Ale proszę mi wierzyć, rzeczywistość jest dużo bardziej jaskrawa niż nam się wydaje.
KKN:
Czy w takim razie jest jakaś granica, której się już nie przekracza w dążeniu na szczyt?
To bardzo kontrowersyjna kwestia. Kilka lat temu w Norwegii szerokim echem odbił się proces pewnego bardzo poważanego profesora, który fałszował wyniki badań, „tworząc” na poczekaniu dwa tysiące nieistniejących pacjentów. Trudno to teraz ocenić, ale nie wydaje mi się to możliwe, by nikt z pracowników nie zdawał sobie z tego sprawy. Dochodzi także do kradzieży operacji i wpisywania własnego nazwiska w miejsce poprzedniego. Nigdy tego nie robiłem, ale wielokrotnie doświadczyłem tego na własnej skórze. Myślę, że granicą jest właśnie odpowiedź na pytanie, czy traktuję kolegów tak, jak ja chciałbym, żeby mnie traktowano. Starałem się w książce te granice pokazać – szczególnie na przykładzie postaci Mathiasa Grandesa. Oczywiście istnieją też takie, które przekraczają przełożeni. Korzystanie z badań podwładnych to jedno, ale dochodzi także do napastowania na tle seksualnym – szczególnie, jeśli podwładną jest młoda kobieta. Prawda jest taka, że to środowisko rządzi się prawami hierarchii feudalnej.
KKN:
A czy jest jakiś powód, dla którego na stronach książki znacznie częściej niż inni bohaterowie występuje właśnie wspomniany przed chwilą Mathias?
Prawdopodobnie dlatego, że była to postać, która początkowo miała być jedynym bohaterem. Później jednak doszedłem do wniosku, że chciałbym pokazać znacznie więcej problemów. Szczególnie zależało mi na wprowadzeniu postaci kobiecej, ponieważ traktowanie lekarek-kobiet jest problemem nawet w tak bardzo liberalnej i nowoczesnej Norwegii. Myślę, że kobiety muszą robić dwa razy więcej, by osiągnąć to samo, co mężczyźni. Prawdopodobnie dlatego, że to bardzo konserwatywne, zamknięte środowisko. Problem stanowi nawet podwiezienie dzieci do przedszkola. Jeden ze znajomych kardiochirurgów zwykł mawiać, że nie zna swojego syna, ponieważ to był jego wybór. Woli być w pracy niż spędzać czas z dziećmi. Każdy bohater Białych kruków reprezentuje inne problemy i sposoby na osiągnięcie „sukcesu”. Przykład zaś niemieckiego lekarza, Wernera, ma przybliżyć spojrzenie kogoś z zewnątrz, kto ma inne, świeże spojrzenie na norweski system opieki zdrowotnej.
KKN:
A skąd wziął się pomysł na tytuł?
Po pierwsze dlatego, że białe kruki są, podobnie jak neurochirurdzy, czymś jedynym w swoim rodzaju, rzadko spotykanym. Ale także dlatego, że mają symbolizować pewien osobliwy sposób przetrwania, oparty czasem nawet na dążeniu do celu po trupach. Jest też prozaiczny powód – na wzgórzu za szpitalem w Bergen mieszkają kruki, wiedziałem o tym, dlatego też tytuł wydał mi się tym bardziej odpowiedni.
À propos tytułów. Nazwę bloga, który prowadzę zaczerpnęłam z tytułu książki Harukiego Murakamiego, który jest moim osobistym guru. Wiem, że także dla Pana ten autor ma szczególne znaczenie. Dlaczego? Co czerpie Pan z jego twórczości?
Po pierwsze uważam, że Murakami ma niezwykłą zdolność do opisywania „małych rzeczy”. Bohater może po prostu gotować jedzenie podczas słuchania muzyki albo rozmawiać z kimś w taksówce, a i tak czytelnik ma ochotę wiedzieć, co będzie dalej. Tylko jeden autor według mnie osiągnął podobną umiejętność – Stieg Larsson w „Trylogii”. To, co uwielbiam w twórczości Murakamiego to naturalna pewność siebie i samoświadomość. Próbowałem uczyć się jego techniki pisania; także tego, jak oddawać głos kilkorgu bohaterom. Prawdopodobnie także to jego wpływ spowodował, że zdecydowałem się na trójkę, a nie jednego bohatera. Zacząłem czytać jego powieści w latach ’80-tych, kiedy jeszcze zupełnie nikt nie wiedział kim jest ten japoński autor. Po lekturze Kroniki ptaka nakręcacza spotkałem go – nieoczekiwanie. Wszedłem do księgarni, a on tam po prostu był. Poczułem ciarki na całym ciele i chciałem z nim porozmawiać, ale nie mogłem się ruszyć. Także i dla mnie jest osobistym guru i wydawało mi się, że rozmowa z nim może wszystko zepsuć. Po prostu stałem tam z odchyloną głową i przyglądałem mu się bez słowa (śmiech). Myślę, że nikt inny nie miał na mnie podobnego wpływu. Pewnie także ze względu na to, że poznałem jego twórczość w odpowiednim momencie – kiedyrodziła się we mnie chęć pisania książek.
A inni pisarze? Czy jest jeszcze ktoś, od kogo czerpie Pan inspiracje?
Tak, na przykład Cormac McCarthy. Mam wielkie szczęście, że dzięki nazwisku moje książki mogą stać na księgarnianych półkach obok powieści Murakamiego i McCarthy’ego (śmiech). Na twórczości tego ostatniego uczyłem się sposobów „opowiadania historii”, a także opisywania brutalnej rzeczywistości. Jego twórczość jest tak sugestywna, że podczas lektury jego W drodze zaczynałem wpadać w kliniczną depresję. Może jeszcze Paul Auster, który w pewnym sensie podobnie do Murakamiego opisuje przeżycia młodych bohaterów. Ale Auster jest raczej kimś, kogo styl podziwiam niż czerpię inspiracje.
Jeszcze jedno pytanie à propos rzemiosła pisarza. W Białych krukach stosuje Pan ciekawy zabieg kończenia rozdziałów w momencie, w którym padają pytania, ale nie padają odpowiedzi. Każe to czytelnikowi natychmiast odwrócić stronę i czytać więcej i więcej. Pewnie właśnie dlatego dało mi się przeczytać Pana 400-stronicową powieść w zaledwie dwa dni. Skąd wziął się pomysł na to rozwiązanie?
To w zasadzie technika stosowana w thrillerach. Można się jej zresztą nauczyć. W mojej poprzedniej książce, Lekarz, który wiedział za dużo, było to trudniejsze, ponieważ historia opierała się na jednym głównym bohaterze. Ale przy trójce bohaterów, odpowiedzi na te pytania można znacznie odsunąć w czasie. To zabieg często stosowany w serialach telewizyjnych i w tym sensie Białe kruki są powieścią „filmową”.
A czy w praktyce stosuje Pan do tego jakąś szczególną technikę?
Oczywiście. Nazywa się to strukturą trzech aktów [zapoznanie z bohaterem, powstanie problemu, który jest tematem książki, rozwiązanie go – przyp. KKN]. Ja stosuję ją osobno dla każdego z bohaterów. Łączę wątki tak, by wszystkie postaci przechodziły każdy element struktury w innym czasie. Znów – to rzemiosło, technika, której można się nauczyć. To także w pewnym sensie matematyka.
No właśnie, czy zatem to, że jest Pan lekarzem, umysłem ścisłym, wpływa na to rzemiosło?
Zdecydowanie. W rozwijaniu się jako pisarz bardzo sprzyja mi fakt, że stosuję się do tego w codziennej pracy. Piszę (lub przynajmniej planuję pisanie) z matematyczną skrupulatnością, choć wiem, że niektórzy autorzy preferują zupełnie przeciwny styl. Nie wiedzą nawet o istnieniu struktury, o której wcześniej rozmawialiśmy, a mimo to stosują się do niej. I to jest właśnie piękno literatury – jeden cel, ale różne drogi do jego osiągnięcia.
To prawda. Zatem już ostatnie pytania, trochę na marginesie naszej rozmowy. Komu poleciłby Pan swoje książki?
Mam nadzieję, że mogę ją polecić każdemu. Choćby ze względu na fenomen „dziurki od klucza”, każdy powinien znaleźć tam swoją rolę – szefowie, pracownicy, lekarze. Ludzie lubią szukać siebie w książkach, porównywać się do postaci, lubią też, kiedy się o nich mówi. Jeden z drugoplanowych bohaterów Białych kruków na przykład, Per Irgens, to postać wzorowana na profesorze Knucie Westerze, który czytał powieść i był bardzo zadowolony z nawiązań do swojej osoby. Mimo, że przecież nie była to postać jednoznacznie pozytywna.
Napisał Pan już kilka książek o środowisku lekarzy. Czy w przyszłości planuje Pan „wyjść ze szpitala” i napisać o czymś zupełnie innym?
Tak, już wyszedłem (śmiech). Teraz powstaje powieść o zupełnie innej tematyce. Pewien człowiek wraca po 25 latach nieobecności do rodzinnego miasteczka na pogrzeb kolegi. Stopniowo dowiaduje się o wszystkim, co działo się przez ostatnie ćwierćwiecze. W tle jest również tajemnica zniknięcia młodej dziewczyny. Chcę więc zacząć coś zupełnie innego. Także pod względem techniki pisarskiej, ponieważ zamierzam zastosować zabieg Murakamiego i zmienić narratora na pierwszoosobowego. Zresztą cała powieść będzie nieco bardziej klasyczna, trochę w stylu starych westernów (na przykład filmu Shane), Wielkiego Gatsby’ego czy Norwegian Wood.
Kiedy możemy spodziewać się nowej powieści w Polsce?
2 komentarze
Gąska
Ciekawy wywiad. Nie znałam tego autora.
Book Trapper
🙂 Koledzy po fachu chyba go podskórnie nienawidzą 😀 Świetny wywiad. Fajnie, że wspomniał o 'Min Kamp', bo właśnie ją czytam 😀 Karl Ove Knausgård jest tu bardzo popularny.