„Arkadia” Lauren Groff — kontrrecenzja
Teraz zwraca się do poezji, odnajdując w jej fragmentach właściwe echo rozpadającego się świata. Ale tej nocy, w dziwnym rozluźnieniu, które ogarnęło go po przyjęciu, nie może skoncentrować się na słowach.
Lutek był chłopcem. Był też dzieciątkiem w łonie, mężczyzną, mężem, ojcem, niby–wdowcem, kochankiem, sierotą, nauczycielem, hippisem i mieszczaninem. Ale przede wszystkim był chłopcem, we wszystkich innych wcieleniach. I klamrą dla tytułowej Arkadii — pierwszym i ostatnim arkadianinem, początkiem i końcem tej nietypowej komuny buntowników z lat 70 i 80. Jego historia rozpoczyna się wraz z z pewnym spadkiem, który pozwolił wędrownej grupie hippisów stworzyć własną wersję raju na pokaźnym kawałku żyznej i zalesionej amerykańskiej ziemi. To tu dorasta (nie odrastając od ziemi na wiele więcej niż kilka stóp), tu znajduje pierwszą książkę, która obudzi w nim potwory i próbuje uzdrowić depresyjną matkę i opiekować się charyzmatycznym, ale niepełnosprawnym ojcem, zakochuje się w Helle, która już na zawsze będzie jego złym i dobrym duchem. Później Lutek przenosi się do miasta, o którym między wierszami można wyczytać, że jest Nowym Jorkiem. Ono pochłania go swoją naturalną urbanistyczną dzikością, ale pewne zniknięcie, a potem dwie choroby — jedna rzeczywista i dotykająca osobiście, druga dystopijna, zabierają go z powrotem na gruzy Arkadii.
Tyle, jeśli chodzi o ogólny zarys. Ale zanim przejdę do wrażeń, muszę się wytłumaczyć. To nie będzie zwykła recenzja, zresztą chyba po miesiącach przerwy wyszłam już z wprawy. Do napisania tego tekstu zachęciła mnie, znakomita skądinąd i bardzo merytoryczna, recenzja Karoliny z Czepiam się książek (KLIK). Proszę nie zrozumieć mnie źle, to nie krytyka, a subiektywna polemika, bo rzadko tak się zdarza, że tak zachwyci mnie opinia, z którą się zupełnie nie zgadzam! A zatem kilka własnych impresji inspirowanych kilkoma zacytowanymi zdaniami.
Karolina pisze, że:
Opowieści zaczyna brakować płynności. Nie ma w niej dramatyzmu ani napięcia. W Arkadii dochodzi czasem do koszmarnych scen (…), ale gdyby chciało się stworzyć plan wydarzeń tej opowieści, byłoby to trudne, bo tak naprawdę niewiele się tu dzieje.
I tym się właśnie różnimy, ponieważ mnie nie interesuje w literaturze pięknej napięcie i dramatyzm. Interesuje mnie głównie bohater oraz słowa, którymi jest opisany i to, czy całokształt do mnie przemawia. A tak w przypadku autorki „Arkadii” i wcześniej u nas wydanego „Fatum i furii” (KLIK) jest. Jej bohaterowie i narracja przyjmują cechy uprawianych przez nich zawodów. W „Fatum…” czytelnik otrzymał aktora — wszystko było zatem teatralne, hiperboliczne, aktorskie i wyraźne. W „Arkadii” z kolei, za sprawą bohatera–fotografa, całość jest migawkowa, niedookreślona i szarpana. Co mnie osobiście zachwyca — innych, w tym Karolinę, usypia. Dalej pisze zaś:
Może i czytanie Arkadii byłoby znośniejsze po kilku blantach. Ale (nie)stety nie palę. Dlatego były chwile kiedy zamiast wejść głęboko w opowieść, oddalałam się od słów i bezmyślnie przebiegałam po nich wzrokiem.
No właśnie, ja również nie bywam na haju (przynajmniej nie tym standardowym, wywoływanym przez psychotropy :P), ale za to lubię, kiedy podobne uczucia wywołuje u mnie literatura. A „Arkadię” wytrzymałam bez kawy, bo czysty strumień świadomości kierował mnie na odpowiednie (chyba!) tory.
Do napisania Arkadii miała zainspirować Groff społeczność Amiszów, do której należeli jej rodzice. Dlaczego nie napisała właśnie o nich?
A ja się cieszę, że nie napisała o Amiszach, bo w moim odczuciu w ogóle nie chodziło o prawdę (ani o utopię, po prawdzie), a o impresje. O pokazanie tego, jak kształtuje człowieka przeszłość i jak działa, a właściwie jak nie działa, ludzka pamięć dzieciństwa. Cieszę się, że powieść, która jest jednocześnie powieścią obyczajową, antyutopią i dystopią, a trochę też eksperymentem na żywym organizmie, nie jest zatopiona w realistycznym świecie. I nawet jeśli dotyczy czasów nam współczesnych (kończy się w 2018 roku), to jest jakąś alternatywną wizją dziejów małej społeczności. Niekonkretnej, nierzeczywistej, nieistniejącej.
Brakuje tu dramatyzmu, ambiwalencji i skrajności, które zazwyczaj towarzyszą podobnym opowieściom. Poza głównym bohaterem nie ma zapadających w pamięć portretów, brak charyzmatycznych postaci i postaw, które charakteryzują się pewną uniwersalnością. Wizja arkadyjskiej krainy w wykonaniu Groff zupełnie do mnie nie przemawia. Jej Arkadia nie jest niedookreślona, ona jest bezpłciowa. Bez krzty napięcia wyczekuję, kiedy to „idealne” społeczeństwo się posypie i wcale nie jest mi go żal.
A kto powiedział, że dotykające tematu utopii filmy czy książki powinny być do siebie podobne? I dlaczego warto posądzać autorkę o to, że chciała wywołać w czytelniku żal oraz że sama żałuje tytułowej Arkadii? Sądzę, że nie bez powodu wszystkie utopijne idee miejsca i czasu, komunizm, komuny hippisowskie, upadły. A czy ta kraina jest bezpłciowa? Według mnie nie, jest utopią w specjalnie zakrzywionym zwierciadle.
Ktoś rozbił kopułę Arkadii i wsadził cię w mrowisko Nowego Jorku, ale to nic, świetnie się przystosowujesz, zostajesz artystą, robisz karierę na uniwersytecie albo zbijasz fortunę na nowoczesnych technologiach, a jedyny ślad po dawnych nawykach to telefon w stylu retro, bo nie cierpisz komórek. Poważnie? Jak można tak upraszczać? Później jest jeszcze gorzej. Tak jakby autorka odhaczała kolejne daty i etapy. W pośpiechu, powierzchownie, bezrefleksyjnie (…). „Arkadia” jest jak średnio udany patchwork, poszczególne elementy są barwne i mają potencjał, ale jako całość tworzą coś karykaturalnego.
Padają zarzuty, że powieść jest uproszczona, że pomija elementy, które autorka recenzji chciałaby w niej widzieć — jak opis przemiany Lutka w fotografa–nowojorczyka, rozwinięcie wizji dystopijnych w opisywanym 2018 roku itd. Słusznie, ja również chciałabym o tym przeczytać, ale czy to czytelnik powinien decydować o tym, co znajdzie się w powieści? Do mnie na przykład przemawia „poklatkowość” kolejnych czterech odsłon książki. Nie otrzymujemy od Groff dostępu do większości życia bohatera. Mamy go dla siebie tylko na cztery kolejne chwile oddalone od siebie o wiele lat i najwyraźniej jest to zabieg celowy. Czy zatem mamy prawo domagać się uszczegóławiania wątków, które najwyraźniej miały być poboczne? Może mamy. Ja sama chętnie przeczytałabym zupełnie inną książkę, w której życie Lutka poznałabym z czterech nowych czasowych perspektyw. To byłby dopiero eksperyment!
***
Karolino, dziękuję! <3
Twoja recenzja wywołała we mnie mnóstwo zachwytów i tyle samo sprzeciwów, z których część starałam się wyjaśnić powyżej. Nie próbowałam pokazać, że nie masz racji (i mam nadzieję, że nikt mojego tekstu tak nie zrozumie), ponieważ wyszłam z założenia, że ją masz! A całe piękno literatury (w moim odczuciu rzecz jasna) polega na tym, że możemy przeczytać tę samą powieść, możemy nawet mieć podobne wnioski, ale zinterpretujemy je zupełnie inaczej. Interpretujmy! 🙂
NIE NAPISZĘ O TYM, ŻE… (Oh, wait!)
… W „Arkadii” typografia szaleje — nie ma tu jasno i zgodnie z zasadami zaznaczonych dialogów, a całość przypomina specyficzny strumień świadomości.
… „Arkadia” to kontrolowany chaos, ale i jazda po bandzie, która może zachwycać lub (najwyraźniej) zniechęcać.
… Jest w niej coś z nostalgii za przeszłością i przyszłością, i coś, co pozwala uwierzyć, że raj (Arkadia!) ma w sobie wiele z piekła.
SKRÓT DLA OPORNYCH
Dla kogo na pewno tak: dla wielbicieli literatury eksperymentalnej, którzy mają ochotę na mały literacki haj w oparach absurdu, dla wolnych ptaków i ludzi, którzy wolą na opak i nie po kolei.
Kto powinien unikać: czytelnicy, którzy mają OCZEKIWANIA, albo ci, którzy wiedzą, co chcą od Groff otrzymać.
Lauren Groff
Wydawnictwo Znak
Liczba stron: 349
Ocena: 5/6
5 komentarzy
Wiktoria
Bardzo dobry tekst! <3 Dziękuję Ci za niego <3
Marre
O!, czyli dobrze, że się do “Arkadii” nie zraziłam. Twoje argumenty i punkt widzenia bardzo do mnie przemawiają, tak więc uważniej rozważę lekturę 😉
Aleksandra
Ależ się to miło czytało 🙂 Fajnie zobaczyć jakiś nowy tekst na Kocie Nakręcaczu. Ciekawa polemika, powiem Ci (wam), że nie można chyba bardziej zachęcić do lektury książki niż powyższy sposób – dwie zupełnie odmienne opinie i aż korci żeby sprawdzić, po której stronie barykady się stanie. Brawo 🙂
Pożeracz
Wydaje mi się, że bliżej mi do Twojego podejścia do czytania, ale też wiem, że czasem wpadam w pułapkę oczekiwań. Staram się jednak podchodzić bez z góry przyjętych wymagań – raczej pozwalam się prowadzić autorce/owi.
Mam tylko pytania – czemu posłałaś biedną Lauren na drzewo?
Bogna
Ja też zawsze wolałam poznawać bohatera niż cała te otoczkę w okół niego (w każdej książce) może to dlatego, że interesuję się psychologią. Książka ciekawa, przeczytam.