Akan, czyli starszy brat
Kiedyś lubiłem długie zdania. Chciałem, żeby były jak linia, która wyraźnie obrysowuje sylwetki ludzi, domów, drzew, pojazdów. Jedna kreska atramentu, która jest w stanie odpowiedzieć na każde pytanie. Ale życie pozbawiło mnie złudzeń, że mogę mu narzucić kontury.
My, Polacy, lubujemy się w historiach wielkich rodaków, bohaterów narodowych, postaci niezapomnianych. Ale od czasu do czasu, na co wskazują szczególnie ostatnie tendencje w literaturze, lubimy sobie kogoś mniej popularnego, a przede wszystkim mniej pomnikowego „odgrzebać”, odkurzyć i ustawić na należną im — a do tej pory pokrytą grubą warstwą kurzu — półkę. Na szczęście w ten kierunek wpisuje się, podobno czteroletnia, tytaniczna praca Pawła Goźlińskiego, autora beletryzowanej biografii Bronisława Piłsudskiego o tajemniczym (do czasu) tytule „Akan”.
[Wikipedia]
Całe życie Bronisia upłynęło na byciu starszym bratem — najpierw, dla rodzeństwa, w tym pomnikowego do dziś Józefa, mądrzejszym, opiekuńczym, rozsądnym. Później, dla autochtonicznych plemion Sachalinu i północnej Rosji — bardziej wykształconym, obytym w świecie, wzorcem uczciwości. Na Sachalin trafiła jako dzieciak, jeszcze nieopierzony student pierwszego roku, który z grupą znajomych (bo nawet nie przyjaciół) i bratem trafia przed sąd za domniemaną próbę zabójstwa cara. Dobra informacja jest taka, że nie ląduje na stryczku, zła — że czeka na niego lodowata, mało żyzna wyspa pomiędzy dwoma światami — dalekowschodnim i europejskim. Sachalin to zupełnie osobna rzeczywistość, byt zawieszony, pełen kontrastów i… więziennych świeżaków na początku kary zesłania. Bronisław spędza tam kilkanaście lat. Niemal tyle samo, ile miał, gdy się tam pierwszy raz zjawił. Kiedy przestał być więźniem, pozostał na miejscu jako przymusowy zesłaniec, niby człowiek wolny, ale zmuszony do pozostania na wyspie, skąd przecież nie ma ucieczki. Miejscowe plemię Ajnów nazywało go Akanem, starszym bratem właśnie. Jako domorosły (i samozwańczy) etnograf i nauczyciel, otworzył dla jego członków szkołę, spisywał pieśni ajnuskie i gilackie (dziś powiedzielibyśmy, że niwchowskie), nauczył się języka Ainów, badał zwyczaje, legendy, zakochał się w dwóch autochtonicznych kobietach, z którymi miał dzieci. A potem przyszedł czas na powrót. A może jednak podróż? Do świata, którego już nie znał i nie rozumiał, do pozostawionych na ziemiach polskich miłostek z dzieciństwa i młodszego brata, Ziuka, który właśnie szykował… rewolucję.
Historię Bronisława czytelnik poznaje w dwojaki sposób. Raz poprzez perspektywę bezimiennego innego zesłańca i badacza, który przez jakiś czas śledzi jego losy, przez inny — towarzyszy. Raz poprzez narrracyjnie trzecioosobowe (i w zaskakująco dynamiczne dzięki czasowi teraźniejszemu) rozdziały, których jest głównym bohaterem. Pierwszy z narratorów pasuje do Wacława Sieroszewskiego (zresztą wiadomo później, że zostaje ministrem propagandy), drugi obserwuje bohatera z zewnątrz, ale chyba i nie bez sympatii.
„Akan” Goźlińskiego to powieść z prawdziwego zdarzenia. Nieco tradycyjna (i to zaleta!), elegancka, oparta na rzetelnych podstawach historycznych i klasycznych (nie mylić z wyświechtanymi) konstrukcjach fabularnych. Poruszyła we mnie takie struny, o jakich dawno już zapomniałam (pewnie od czasu lektury rosyjskich powieści XIX-wiecznych) i uruchomiłą pokłady wzruszeń. Goźliński, oprócz tytanicznej pracy badawczej (jak się domyślam), wykonał też pracę warsztatową. W naturalistyczny sposób pokazał warunki rosyjskiego więzienia, potem zesłania, Sachalinu, Syberii. Cuchnie tam, gdzie powinno cuchnąć, brutalnie jest tam, gdzie rządziła brutalność, metafizycznie tam, gdzie nie dało się niczego wytłumaczyć rozumem. Autochtoniczne ludy Sachalinu to nie „dzikusi”, poprzednie stadium rozwoju człowieka cywilizowanego. To postaci jedyne w swoim rodzaju, świetnie przystosowane do twardych warunków, jakie dyktuje brutalność przyrody w tej części świata.
Już nawet nie chce mi się wysuwać argumentu o tym, że to nie jest powieść współczesna wrzucona w historyczne ramy i że na półkach z nowościami z gatunku powieści historycznych takie w zasadzie nie istnieją. Zmusił mnie autor do poszukiwań, zmusił do wykupienia allegrowych zapasów dzienników Sieroszewskiego i reportażu Czechowa, z którym powieściowy Bronisław miał okazję się spotkać (z Antonim, nie z reportażem). Już cieszę się na powrót do lektur polarnych, bo to właśnie podobny typ surowości i wrażliwości, który tak do mnie trafia. Czy „Akan” jest stuprocentowo zgodny z historyczną prawdą? Nie. Ale to, co fikcyjne, miało szanse być prawdziwym i to ostatni niezbity dowód na to, że warto po tę powieść sięgnąć. Na koniec zaryzykuję może jeszcze mało popularną i zupełnie niepatriotyczną i nielistopadową tezę, że Bronisław był tym lepszym z braci Piłsudskich. Tym, którego bardziej warto poznać.
SKRÓT DLA OPORNYCH
Dla kogo na pewno tak: dla czytelników i czytelniczek z etnograficznym, geograficznym i historycznym zacięciem, którym marzy się powieść wielka, nie tylko pod względem objętości.
Kto powinien unikać: czytelnicy, którzy pragną w tej powieści wielkiego romansu, historią miłosną może i jest, ale to nie uczucie, którego się spodziewacie.
2 komentarze
Qbuś pożera książki
Niby w strony biograficzne mnie średnio ciągnie, ale tutaj jest upowieściowanie, postać z cienia historii, a i obszar ciekawy.
Ale, ale… Tezy nie zostawię bez pytania. Czemu ten bardziej warty poznania?
kotnakrecacz
Że ten warty, to książka udowadnia. A że Józef nie aż tak bardzo to… długo by gadać. Uczulenie mam na Józefa 🙂 Na jego fochy, na jego ucieczki spowodowane za małą władzą i na zamach majowy i śmierć zupełnie niewinnych ludzi tylko po to, by odzyskał władzę po latach focha sulejówkowskiego.