literatura faktu

Dom z dwiema wieżami

Mama uważnie dobiera słowa. Nigdy nie mówi nieprawdy, potrafi jednak wybierać słowa dopuszczające różne możliwości.

Niemal każda historia, każda fabuła, to losy Jego i Jej. Inna sceneria, różny czas akcji, ale zawsze Ona i On. Tak jest i tu, w „Domu z dwiema wieżami” Macieja Zaremby Bielawskiego. Lila i Stanisław. Elżbieta i Oskar. Każde z nich w kolejnym swoim wcieleniu z powodów zupełnie różnych, ale które można zebrać w jednym worku z napisem: WOJNA. Dwie wieże pięcioosobowej rodziny, bo są jeszcze Oni — trzech synów. Kiedyś był jeszcze i dom, taki fizyczny, faktycznie z dwiema wieżyczkami. I Drzewem. Ale te wpadły do innego worka, tym razem tego z napisem: POLSKA LUDOWA.

O tym, że autor dowiedział się od matki o jej (i swoim) żydowskim pochodzeniu, można przeczytać już na okładce i niemal na początku książki. Także i o tym, że musiał z rodzeństwem i matką opuścić w 1968 roku PRL i że skończył w Szwecji, gdzie mieszka do dziś. To kluczowy moment historii, ale osobisty rodzinny wehikuł czasu zmienia po pierwszej części lektury bieg na wsteczny. Wiemy już, co się zdarzyło, ale klucz do tej historii leży nie w skutku, a splocie mniej lub bardziej fortunnych wydarzeń, które maksymalny poziom skomplikowania osiągnęły po marcu 1968. 

Małżeństwo Lili i Oskara to przykład nie tyle połączenia, co zderzenia dwóch światów. Ona — córka żydowskiego sędziego z Galicji. On — wcześniej już żonaty, szlachcic z byłej Kongresówki. Dekady różnicy wieku. Dekady różnicy doświadczeń. Ona — cudem (a raczej wieloma cudami) przetrwała wojnę w Polsce, on spędził ją całą jako więzień niemieckiego obozu jenieckiego dla wyższych oficerów (Oflag, Offizierslager für kriegsgefangene Offiziere). 

Kiedy los styka ich ze sobą, obydwoje są niedobitkami. Ona należy do tych dwóch promili skazańców, które ocalały i jeszcze nie uciekły z Polski. Jego sort jest równie rzadki. Przypada ich jeden na tysiąc. Polaków, którzy nie musieli wybierać między własnym życiem a cudzym, nie widzieli jak rodak wydaje sąsiada, nie patrzyli bezsilnie na bestialstwa — nie musieli nawet oddychać tym samym powietrzem, co tamci. On przybywa z kapsuły czasu Oflag, jedynego miejsca, gdzie można było przeżyć katastrofę z nietkniętym poczuciem godności. 

Potem się poznają, zakochują, biorą ślub. Lila zaczyna i kończy psychiatrię, Oskar od dawna jest zasłużonym lekarzem tej specjalności, z latami praktyki. Mają trzech synów i wspólne, choć połatane z braku możliwości i nadmiaru wtrącania się aparatu państwowego, życie. Ale ono w 1968 roku pęka. Lila z matką i synami ucieka do Szwecji? Dlaczego tam? Bo obrosłemu w piórka nastoletniemu Maciejowi wydaje się, że jego ulubiony pisarz, Ibsen, jest Szwedem… To jeden z humorystycznych fragmentów książki Zaremby Bielawskiego. Taka łyżka miodu w beczce dziegciu. 

Bohaterowie „Domu z dwiema wieżami” poruszają się po scenie, którą rzadko projektują sami. Scenografią jest historia i społeczeństwo, które gra we własnym teatrze i według własnego scenariusza. Ostateczna wersja sztuki jest wypadkową antysemityzmu, ale i listy osób, które z narażeniem życia pozwalali Lili grać dalej. A także wypadkową okrucieństwa wojny i jej wypaczonej (na szczęście dla Oskara) oflagowej wersji. Zaremba Bielawski dociera do źródeł, którymi tłumaczy mechanizmy najpierw II RP, potem jej wojennej i ludowej wersji. My, Polacy, nie jesteśmy łatwym narodem, a nasza polskość bywa trudna do pojęcia, kiedy przeczy nie tylko tradycji (tolerancji), ale i logice (paragrafy aryjskie w związku lekarzy w sytuacji najdramatyczniejszego ich niedoboru). „Dom z dwiema wieżami” nie jest kolejną książką o antysemityzmie. Jest osobistą, i jakże pięknie napisaną, historią rodzinną z tłem, nad którym chyba wszyscy powinniśmy się zastanowić.

Nikt nie ponosi winy za to, co zrobił jego dziadek, ale odpowiadamy za to, co robimy z pamięcią.

SKRÓT DLA OPORNYCH

Dla kogo napewno tak: czytelnicy, którzy literaturę faktu wolą w wersji bardziej intymnej, rodzinnej, ale też nieschematycznej w formie i treści.

Kto powinien unikać: osoby wrażliwe albo pozbawiane poczucia humoru i te, które nie chcą historii o Holocauście i roku 68., a także ci, którzy chętnie ponieśliby sztandar z historycznym napisem: „Syjoniści do Syjamu”. 

 

Wydawnictwo Karakter

Tłumaczenie: Mariusz Kalinowski

Liczba stron: 320

Ocena: 5,5/6

 

3 komentarze

  • Czepiam się książek

    To dziwne – a może właśnie wcale – że dwa pierwsze akapity mogłyby równie dobrze opisywać “Dziecko w śniegu” Goldkorna, które właśnie skończyłam czytać. Może chodzi o to, że historia Zagłady, tropienie żydowskich korzeni, pamięci, to jest właściwie zawsze ta sama historia z drobnymi przesunięciami, wariacjami. Jednak najważniejsze momenty graniczne na tej osi czasu są chyba niezmienne.

    Pamiętam tę ożywioną dyskusję sprzed tygodnia, która wybuchła pod kontrowersyjnym postem o “Domu z dwiema wieżami” i intencjach Bielawskiego. Goldkorn skomentowałby to słowami, które wielokrotnie powtarza w książce, “prawda o Zagładzie leży w wielości narracji”. Jedna książka to za mało, żeby wyciągać wnioski i wyrabiać sobie światopogląd. Dlatego na pewno sięgnę też po “Dom…”, a na biurku czeka też stosik innych lektur w tym temacie, które chcę poznać, albo sobie przypomnieć. Nie tylko reportaży. Przymierzam się do ponownej lektury “Fabryki muchołapek” Barta. Jestem ciekawa czy znasz, czy ewentualnie zainteresowałaby Cię książka z gatunku alternatywna historia wojny i ludobójstwa…