„Mały przyjaciel” — fragment protokołu po spotkaniu KK
Sabatowo, 06.05.2016
Ostatnie trzy tygodnie zleciały jak z bicza trzasnął, bo w ostatni piątek widziałyśmy się już kolejny raz. Na tapecie Donna Tartt i jej „Mały przyjaciel”.
Kulinarnie jak zwykle pysznie i na temat, czyli:
- grzanki z masłem czosnkowym z cebulą i serem (te, które Charlotte dawała Harriet pewnie były uboższe ;))
- babeczki z szynką, cebulą i serem
- truskawki z dwóch źródeł
- lody miętowe i waniliowe
- krówki (<3)
- krakersy i orzeszki ziemne (fistaszki = srebrniki :D)
- białe wino z Maryją
- standardowo: herbata oraz woda z cytryną.
Z dyskusji o książce wyłaniają się zadziwiająco podobne wnioski:
— Początek „Małego przyjaciela” zachwyca niepomiernie — jest pięknie językowo, jest uroczo fabularnie i konstrukcyjnie. Koniec też jest przepiękny (no spoilers!) i daje do myślenia, ba, wyzwolił w nas różne interpretacje. Niestety środek (czyli pewnie połowa książki) wieje nudą, a to bardzo, bardzo szkoda!
— Większość z nas miała też wrażenie, że ta powieść miała być zupełnie inna, że była inaczej planowana, ale nagle Tartt zmieniła zdanie, porzucając mnóstwo cudnych wątków (wspaniale wścibska sąsiadka, Charlotte, Alison, starsze panie) na rzecz tego najmniej interesującego — wątku kryminalnej przeszłości braci Ratliffów.
— Mnie i Z. (z wiadomych powodów) szczególnie wzruszały fragmenty dotyczące dzienników kapitana Scotta, bo do nas też, podobnie jak do Harriet, Robert Falcon Scott przemawiał niemal personalnie.
— Węże, no cóż… chyba najbardziej męczący motyw całej powieści, nużył nas wszystkie niemiłosiernie, u dwóch czytelniczek powodując nawet porzucenie lektury (na szczęście nie u wszystkich na zawsze ;))
— Językowo było, jak to u Tartt bardzo sprawnie. Ilość szczegółów i poczucie humoru (szczególnie w scenach z ogrywaniem ról biblijnych) spowodowało, że przerzucałyśmy się co bardziej uroczymi cytatami 🙂
— Ta powieść pięknie pokazuje, jak człowiek potrafi sobie tworzyć w mózgu i sercu obrazy, które z rzeczywistością mają tyle wspólnego, co ja z Kasią Michalak. Pokazuje też, jak niebezpieczne może być działanie na ich podstawie. Idealnie oddaje dziecięcą logikę i wyobraźnię (można ją przecież porównać do typowych przygotówek, Niziurskich, Tomków i Huckelberrych ;)). A co najważniejsze — nie odpowiada na pytania ze swojej warstwy „kryminalnej”. I bardzo dobrze!
Ponownie wybrałyśmy kobyyyyłę, bo „Małe życie”, zauważając pewną tendencję w ostatnich wyborach: „Genialna przyjaciółka”, „Mały przyjaciel”, „Małe życie”. Wnioskuję o rozważenie kolejnych wyborów tak, by kolejny tytuł miał coś z poprzedniego — byłby śmiechowo 🙂 Widzimy się za 5 tygodni, 10 czerwca (tym razem daruję sobie suchar o miesięcznicy… oh, wait!).
Dziękuję za uwagę 🙂
3 komentarze
Secrus
Fajne, książkę już niebawem przeczytam, zapraszam do mn…. oh, wait!
“Małego przyjaciela” przecież już czytałem, czyli taki komentarz nie przejdzie :/ Wnioski trafne, nawet bardzo. Z pierwszego podzielam przeogromny zachwyt początkiem (prologiem i 1. rozdziałem), troszkę mniejszy entuzjazm związany z zakończeniem – było ciekawe i niebanalne, choć może nie “przepiękne” – i tę nudę tak połowicznie: bywało powolnie i ospale (nie mylić z sennie czy onirycznie, bo stąd już krok do mojej ukochanej senności Południa), troszkę nudnawo, ale aż tak porywiście tą nudą nie wiało. Choć to może kwestia tego, że skupiłem się bardziej na atmosferze i bohaterach aniżeli rozwoju akcji.
Wątek kryminalny związany z rodziną Ratliffów faktycznie niezbyt ciekawy, a szkoda. Tartt na szczęście polepszyła kreację półświatka w “Szczygle” i wreszcie miała na niego pomysł. Mówicie, że pewnie autorka podczas pisania zmieniła plany… prawda, też to odczułem, porzucała wątki okropnie (szkoda, że Hely jakoś tak się rozpłynął w fabule). Z drugiej strony – mam wrażenie, że ta powieść była chyba w pełni taka, jaką Tartt chciała napisać, bez większej ingerencji z zewnątrz po dużym sukcesie “Tajemnej historii”. I to nie we wszystkich aspektach wyszło książce na dobre.
Węże – trochę nuda, ale za to jak dobrze uzupełniały ten skwarny, letni klimat! Motyw oryginalny, choć Tartt zabrakło na niego pomysłu. Język – cudo!
Widziałyście też tu – poza przygodówkami – spore podobieństwo do “Zabić drozda”? 😉
kotnakrecacz
Wiesz, ta nuda, to nie kwestia fabuły, ale właśnie porzucenia tych brawurowych charakterystyk bohaterów, porzucenie wątku tajemnicy na rzecz… przygodówki właśnie. Wcale nie oczekiwałyśmy wartkiej akcji, ale tego, do czego przyzwyczaiła nas na początku. I nad tym niestety ubolewałyśmy mocno. Węże, może uzupełniały duszny klimat, ale gdyby było ich jakieś 200 stron mniej, to byłoby przecudownie 😀
A co do Tartt i Lee. No wiesz, je w ogóle dużo łączy – obydwie piszą, pisały właściwie, raz na sto lat i obydwie z ptakami w tytule 😉
Secrus
Wyczerpałaś temat tym ostatnim zdaniem 😉