Niby Krym, a jednak Kreml
Ona odwzajemniała jego uczucia, ale oboje się bali, że polityka, która wbiła się klinem między ich ojczyzny, da im więcej powodów do nienawiści niż miłości.
Obydwoje są młodzi, wykształceni, atrakcyjni. Każde z nich ma dobrą pracę i nie narzeka na brak pieniędzy. Są ciekawi świata, odważni, otwarci. Obydwoje mają się za patriotów. Niby łączy ich wszystko, a jednak dzieli ich granica. I nikt właściwie nie wie, którędy naprawdę przebiega. Bo oto ona, Marianna, jest Ukrainką z Symferpola na Krymie. On, Fiodor, jest Rosjaninem z Moskwy. Ona ostro występuje przeciwko rosyjskiej aneksji Krymu, on zaś ślepo wierzy Putinowi i sądzi, że Krym się jego ojczyźnie należy — z powodów historycznych. Pod rosyjską granicą Mariannę i Fiodora przypadkiem spotkał Maciej Jastrzębski i wysłuchał ich bolesnej historii. I tak powstał reportaż zatytułowany „Krym. Miłość i nienawiść”.
W konflikcie rosyjsko-ukraińskim o Krym żadna ze stron nie odpuszcza i każda wierzy w swoje święte prawo do tej ziemi. Ale politycy siedzą na Kremlu albo w Kijowie — w ciepłych salach konferencyjnych i luksusach, jakie zapewnia wiek XXI. Wojna ich dotyczy, ale nie dotyka. Tymczasem na Krymie rozbijane są rodziny. Ludzie giną, trafiają do więzień, rekrutują się do wojsk po obu stronach barykady. Niektórzy muszą uciekać i pozbywać się życiowego dobytku, niektórzy znikają, do drzwi innych pukają porywacze. Na wojnie stracą wszystkie strony i wszyscy mieszkańcy spornego terenu, także ci, którzy nigdy bezpośrednio nie zaangażowali się w konflikt. Historia Marianny i Fiodora to tylko metafora relacji wojennych, które zaczęły się miłością, ale coraz bliżej im do nienawiści.
Maciej Jastrzębski miał szczęście spotkać na swej drodze tę dwójkę, a raczej ich historię, która najwyraźniej go zafascynowała. Niewątpliwie znalazł się w dobrym miejscu i czasie. Pomysł jest świetny, wydanie opatrzone zdjęciami autora — ciekawe, mam jednak pewne zastrzeżenia co do formy, co do kwintesencji książki. „Krym” to reportaż, ale też romans i thriller, i powieść obyczajowa. Nie byłoby w tym eklektyzmie nic złego, gdyby nie to, że można odnieść wrażenie, że sam autor nie potrafił się zdecydować na formę. Są tu rozdziały reporterskie, w których Jastrzębski opisuje własne doświadczenia z wizyty na Krymie, są rozdziały z ukrytym, obiektywnym narratorem, który mierzy się z historią półwyspu i stosunków rosyjsko-ukraińskich, są wreszcie takie (i tych właśnie najwięcej), które opisują wspólne burzliwe losy Marianny i Fiodora. Gdyby tylko została zachowana jakaś równowaga, gdyby tylko przeplatały się według jakiegokolwiek sensownego klucza… Trudno znaleźć tu koncepcję. Niestety.
Niemniej jednak Jastrzębskiemu udało się uchwycić coś szczególnego — jednostkę i jej uwikłanie w politykę, która zbyt często wydaje nam się odległa i dotycząca kogoś zupełnie innego.
SKRÓT DLA OPORNYCH
Dla kogo na pewno tak: dla czytelników „Zabijemy albo pokochamy” Wojtachy i tych, którzy współczesną politykę międzynarodową wolą poznawać przez pryzmat jednostkowej historii; także ci, którzy lubią zadawać pytania bez odpowiedzi.
Kto powinien omijać: czytelnicy, którzy spodziewają się klasycznego reportażu o sytuacji na Ukrainie.