Szklany zamek na piaskowych fundamentach
“- Tatusiu, a dokąd jedziemy? – spytałam.
– Tam, gdzie dotrzemy – odpowiedział.”
Podobno literatura bierze się z życia. Podobno literatura garściami czerpie z rzeczywistości. A co jeśli pomiędzy życiem i rzeczywistością a literaturą ktoś postawi znak równości? Rodzi się wtedy literatura, która powinna należeć do gatunku pięknej, a tymczasem jest faktem. Zupełnie jak wspomnienia Jeannette Walls i jej “Szklany zamek”.
Rodzina Wallsów, dwoje rodziców i czworo dzieci, przez prawie dwadzieścia lat żyła tam, gdzie zawiał wiatr. Tułali się po Kaliforni, po pustyniach południowych Stanów Zjednoczonych, po Wirginii, wreszcie po Nowym Jorku. Wyjeżdżali zawsze wtedy, kiedy coś nabroili, komuś zaleźli za skórę – nie zapłacili rachunków, uciekali przed pracownikami społecznymi lub gdy… postrzelili z wiatrówki sąsiada. Nie w smak im były normy społeczne i prawne. Jedyną normą była miłość, której dawali sobie tyle, ile wlazło, a właziło wiele. Tylko, że to miłość nietypowa, na przekór konwenansom. Miłość kanciasta jak pięćdziesięciodziewięciokąt, czasem dająca więcej traumy niż pożytku, więcej bólu niż szczęścia, więcej problemów niż korzyści. Miłości niefrasobliwych rodziców nie da się podrobić, nie da się zrozumieć, trzeba ją przeżyć, jak Jeannette Walls.
Z dziecięcymi traumami zmagała się całe dorosłe życie, odkąd uciekła z ostatniego stałego domu opiekunów w Welch. Dostała wtedy od życia niemal wszystko – wykształcenie, dobrą pracę dziennikarki, ludzi, którzy się o nią troszczyli i wyprowadzili na prostą. Ale jednak z każdej strony jej wspomnień wybrzmiewa całą orkiestrą nostalgia za nieodpowiedzialnością rodziców, za planem wzbogacenia się na złocie i zbudowania szklanego zamku. Nie było jak, bo przecież najpierw grunt był piaszczysty, a potem kamienisty. Tymczasem rodzice znaleźli dla siebie miejsce na nowojorskich ulicach i nie chcieli pomocy, bo koczowanie było celem ich życia.
“Szklany zamek” to jedna z tych opowieści, które jako żywo udowadniają siłę i determinację człowieka, tłumaczą skomplikowane więzi rodzinne, bolą i wzruszają, ale i dają nadzieję. Ciężko przewrócić ostatnią kartkę, trudno nie pragnąć więcej. Jest w tej książce jakaś magia. Magia prawdy. I magia nadziei na szklany zamek przyszłości.
Dla kogo tak: dla tych, którzy jako dzieci uwielbiali powieści przygodowe i awanturnicze i wciąż za tym tęsknią, choć sięgają teraz częściej po literaturę faktu oraz dla czytelników, którzy nie boją się literackich wzruszeń i historii rodem ze “Smażonych zielonych pomidorów”
Kto powinien omijać: czytelnicy, których błędy wychowawcze literackich rodziców rażą piorunem oraz ci, którzy mają ochotę na naprawianie ludzkości.
2 komentarze
Antyśka
Nie słyszałam o tej książce, ale zaczynam żałować. Coś w nie jest takiego, że mnie przyciąga. Chociaż w dzieciństwie nie zaczytywałam się czysto przygodowymi książkami, a obecnie lubię naprawiać świat to jednak zaryzykuję i sięgnę, gdy tylko będę mieć taką okazję. 🙂
kotnakrecacz
Jeśli tylko podejdziesz do niej z otwartym umysłem i bez oceniania, to jestem przekonana że Ci się spodoba!