Wiosną, latem, jesienią, zimą… czyli “Pory roku” (Akunina, nie Vivaldiego)
Szczęście ma wielką wadę, a nieszczęście wielką zaletę: i jedno i drugie kiedyś się kończy.
Czy nie na tym polega życie każdego z nas? Na pływaniu między wyspami szczęścia i dnem smutku? Może brzmi dość patetycznie, ale żyjemy przecież w takim kalejdoskopie i dzięki temu doceniamy każde dno i każdą wyspę. Wyobraźcie sobie teraz, że doświadczacie tego przez 105 lat, z czego ostatnie 15 spędziliście przykuci do łóżka zespołem zamknięcia. Macie więc mnóstwo czasu na przeglądanie całych ksiąg i albumów wspomnień z pozostałych 90… A teraz zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że naprawdę macie, co wspominać, bo burzliwa historia XIX wieku rzucała was po całym świecie – od Rosji, przed Mandżurię, Chiny i Japonię, aż po Francję. Żeby wygrać wszystko, tracicie wszystko dotychczasowe. I dochodzicie do wniosku, że może lepiej przeżyć mniej…
Gdyby Aleksandryna, postać fikcyjna, chociaż bardzo prawdziwa, nie przeobraziła się w Szaszeńkę, potem w Saszę, Sandrę, Aleksandrine, aż w końcu Madame – Boris Akunin (aka Anna Borisowa) nie stworzyłby książki tak udanej, że śni mi się co drugą noc. Po lekturze, czuję się emocjonalne wymięta i wyczerpana, ale literacko spełniona.
Zwykle kobieta, której udało się dożyć starości, ma cztery okresy w życiu i cztery role: córki, żony, matki i babci. Mnie się to nie udało, za to miałam cztery życia.
Wraz z utratą życia każdego ze swoich wcieleń, bohaterka jest coraz bardziej kolejną SOBĄ. A jej przeżycia czytelnik znajduje na pograniczu fizyki, metafizyki i rzeczywistości (jeśli istnieje coś takiego, jak rzeczywistość).
Akunin pokazuje świat bardzo trudny w tak piękny sposób, że momentami aż zapiera dech. Niemała w tym także zasługa tłumaczki, bo język (poza literacką poprawnością, wcale nie tak oczywistą we współczesnych wydaniach) jest melodyjny, rytmiczny (!) i zgrabny. Oto jeden z przykładów (językoznawcy potwierdzą):
Na świecie jest wszystkiego po równo: radości-piękności, pieprzonych słodkości i innego miodu z jednej strony; świństwa-kurewstwa-brzydoty-głupoty i wszelkiego gówna z drugiej. Co jeść, miód czy gówno, wybierasz sam. Dziwne, ale po ziemi chodzi pełno ludzi, którzy z jakiegoś powodu wolą żreć kupy.
Pory roku to także nie lada gratka dla historyka. Przykład głównej bohaterki, uwikłanej w przekrój XX wiecznej historii na europejsko-azjatyckim pograniczu, w dodatku pokazywany z perspektywy 105-letniego doświadczenia, pokazuje historię (Historię?) boleśnie i trafnie.
Jest koniec marca osiemnastego roku. Po wielu latach zdam sobie sprawę, że najgorsze dopiero nadejdzie: w podziemiach CzeKa jeszcze nie rozstrzeliwują, siedem rubli to wciąż pieniądze i nawet woźnice dotąd nie zniknęli. Ale na razie mam lat trzynaście i wydaje mi się, że nadszedł koniec świata, ostatni anioł odtrąbił swoje obwieszczenie i zaraz za kilka minut, na ziemię spłynie wieczny mrok. Rosja umarła, miasto umarło (…).
Rewolucja jest wtedy, kiedy najpierw wszyscy biegają z rozgorączkowanymi oczami, zakładają czerwone wstążki i głośno się cieszą. Potem świat zaczyna się rozpadać, coraz szybciej, coraz bardziej straceńczo, i każdy dzień jest gorszy od poprzedniego. Podwórka i ulice pokrywają się śmieciami. Towary najpierw drożeją, a potem znikają ze sklepów.
Wieloznaczeniowy jest tytuł powieści. Określa nie tylko wszystkie odsłony kalendarzowych dwunastu miesięcy, ale też etapy życia Aleksandryny i nazwę domu opieki, w którym bohaterka dożywa swych dni u boku pozostałych bohaterów powieści, tak pięknie wykreowanych, że chętnie przeczytałabym o nich osobne powieści. Jeśli ich autorem byłby Akunin rzecz jasna. Obrazowość jego języka bowiem (kobieta buldożer, zimne rysy, karykatura naśladowcy Tołstoja) powoduje czytelnicze dreszcze.
Całokształt Pór roku wchodzi pod tkankę skórną powodując twórczy dyskomfort, czasem skłania do myślenia, nierzadko bawi i często wzrusza. Niezmiennie jednak traktuje u ulotności i zmienności życia, czy też żyć.
Wszyscy ludzie są, jak wiadomo, śmiertelni, i w dodatku niespodziewanie śmiertelni. Każdy jest bombą z opóźnionym zapłonem, która prędzej czy później wybuchnie. Wypadek, zawał, zator tętnicy płucnej, psychopata z nożem, terrorysta-samobójca – lada jakie przypadkowe zdarzenie może w życiu człowieka odegrać rolę detonatora.
Boris Akunin (Anna Borisowa)
Znak Literanova, 2013
Liczba stron: 444
Ocena: 5,5/6
8 komentarzy
Beti G.
Brzmi ciekawie, nigdy nie słyszałam o tej książce 🙂
Natalia Szumska
Ja bardzo sobie chwalę przypadek, dzięki któremu na nią trafiłam. Bardzo Ci polecam!
Kaś
Lubię styl Akunina, który znam z kryminałów. Taki rodzaj powieści spod jego pióra jest dla mnie czymś nowym, ale zdecydowanie chciałabym sprawdzić, co takiego ma nam do zaprezentowania. Brzmi niezwykle ciekawie, poza tym lubię książki tego typu, z poszukiwaniem siebie i przemianą bohatera.
Natalia Szumska
Nie wiem na ile jest to książka o poszukiwaniu siebie, ale przemiany z ich wyraźnymi granicami – zdecydowanie! Ja za to muszę się zabrać za kryminały, które Ty już znasz. Choć najpierw marzą mi się 'Historie cmentarne' :))
awiola
Urzekła mnie już na wstępie metafora tytułu. Z chęcią przeczytam tę książkę.
Natalia Szumska
Bardzo Ci polecam i ciekawa jestem Twojej opinii 🙂
Gosia Oczko (zemfiroczka)
Wyobrażam sobie tę książkę – po recenzji – jako malowanie pewnej historii. Plastyczność języka mnie przekonuje.
Swoją drogą – zespół zamknięcia, jakkolwiek tragiczny – z punktu widzenia neurologii jest, jeżeli można to tak określić – fascynujący.
ps. łapka Puszkina <3 😉
Natalia Szumska
W dodatku z tej pozycji (bohaterka jest lekarzem) można się wiele więcej na ten temat dowiedzieć. Fascynujące pod każdym względem! 🙂