Dwie książki i dwa spotkania z ryzykiem w tle, czyli “Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki” i “Niebezpieczne związki”
Wakacje, wakacje i zaraz po… Ale póki jeszcze trwają, po raz kolejny zachęcę was, miłośników lektury (jak wierzę), do organizowania lub uczestniczenia w kameralnych klubach książki. O moim domowym czytacie niemal co miesiąc we fragmentach protokołów, które tu umieszczam, ale ten mały klubik jest tylko filią klubu-matki, którego spotkania odbywają się w Wadowicach, pod czujnym okiem Królowej-organizatorki. W ciągu dwóch ostatnich miesięcy miałam przyjemność uczestniczyć w dwóch spotkaniach, w których występowałam w roli gościa. O nich samych możecie przeczytać na klubowym blogu – Pod Pretekstem Książki, ja za to dziś w wyjątkowym skrócie opowiem Wam o dwóch ich wakacyjnych lekturach, które łączy jedno – ryzyko.
Mario Vargas Llosa, Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki
Bezsprzecznie ciekawa lektura, pierwszy Llosa w moim życiu, i zapewne nie ostatni. Co prawda znudził mnie początkowy wątek peruwiański, ale od momentu, kiedy główny bohater zamieszkał w Paryżu, było już tylko lepiej. Także liczne zdrobnienia (jak się okazało charakterystyczne dla mowy potocznej Peru), typu Peruwianeczka, Chilijeczka, pupcia (?), piersiątka (??) przyprawiały mnie o ból głowy. Poza tym Szemlostwa niegrzecznej dziewczynki czytałam niemalże z zapartym tchem i wypiekami na twarzy. Ciekawi (wkurzający, ale przez to tak bardzo prawdziwi) bohaterowie i ich spotkania po latach na długo zapadną mi w pamięć. Za każdym razem, gdy wkraczamy w świat Ricarda, ma przy sobie kogoś bliskiego. Potem pojawia się ONA, klasyczna femme fatale – Peruwianeczko-Chilijeczka i ten świat się zmienia, a bliskich brakuje. I choć złość i żal serce ściskają, to w tym właśnie leży siła prozy Llosy. Warto poczuć ją na własnej skórze.
Mario Vargas Llosa
Wydawnictwo ZNAK
Liczba stron: 381
Ocena: 4,5/6
***
Choderlos de Laclos, Niebezpieczne związki
Oj, dużo kosztowała mnie lektura tej książki… Z jednej strony wiem, że jest dobra, wiem, że intryga skonstruowana jest misternie, że jest skrojona na miarę obyczaju i trendów literackich swoich czasów (XVIII w. – przyp. ja:)). Z drugiej zaś wewnętrznie buntuję się na jej klasycznie barokową formę – asymetrię (sic! w powieściach to też możliwe!), kwiecistość stylu, zawoalowany brak treści i miszmasz, który wywrócił mój mózg na lewą stronę (w której to pozycji ten ostatni nadal pozostaje). Jest to w dodatku powieść epistolarna, w której niemal cała akcja znajduje się na ostatnich 20 stronach (z 450!), bardzo ciężkostrawna, koncepcyjnie niewspółczesna (wiadomo, to z resztą nie zarzut, tylko dowód ciężkostrawności) i przetłumaczona na początku XX wieku, co przy całej mojej miłości do Boya-Żeleńskiego nie wróży lekkiej lektury. Nie pomagało mi także biblioteczne wydanie z roku 1960, w którym na stronie 412 widnieją jednoznaczne ślady, że któryś z poprzednich czytelników podciął sobie żyły podczas lektury… 😉 W zasadzie dopiero Niebezpieczne związki przypomniały mi, dlaczego za szkolnych czasów nie czytałam lektur.
Niemniej bardzom rada, drogie powolne przyjaciółeczki, żem się z ta klasyczną pozycją zapoznała. W każdych innych, jak przypuszczam, okolicznościach przyrody, poległabym z de Laclosem na polu bitwy… (w tle na zdjęciu “zepsuta markiza” – ci, którzy czytali, będą wiedzieli;))
Choderlos de Laclos
Państwowy Instytut Wydawniczy
Liczba stron: 454
Ocena: 3/6
Jeden komentarz
Gosia Oczko (zemfiroczka)
Uwielbiam "Niebezpieczne związki" i śmiem twierdzić, że książka, jak zwykle – lepsza, niż film (choć i ten niczego sobie, bo i Malkovich się spisał).
Co do Llosy, to nie wiem – planuję od Nobla i wciąż mi nie po drodze. Tak, czy siak, jako pierwsze już od dawna jest zaplanowane "Święto kozła", a to dlatego, że trochę już sobie poczytałam o dyktaturze Trujillo.