literatura faktu,  literatura piękna,  varia okołoliteracka

Zimowe notatki z lektury „Spisu lokatorów” i „Nie ma takich kobiet”

Nie jest tajemnicą, że uwielbiam Wydawnictwo Warstwy. Głównie ze względu na specyficzne zjawisko, które roboczo nazywam sobie redakcyjnym i typograficznym szacunkiem do czytelnika. Każda książka Warstw, która do mnie trafiła była małym wydawniczym arcydziełem (co tłumaczy fakt, że żadna z nich nie miała wersji elektronicznej), zarówno pod względem zawartości, jak i „opakowania”. Nie inaczej jest w przypadku wydanych pod koniec ubiegłego roku reportażu Violetty Nowakowskiej „Nie ma takich kobiet” oraz zbioru opowiadań „Spis lokatorów”. Nie jestem ostatnio mistrzem regularnego pisania, bo i czasu nie starcza i kolejne godziny spędzone przed komputerem sprawiają mi więcej bólu niż radości. Ale o tych dwóch muszę opowiedzieć, choćby kilkoma zdaniami.

Spis lokatorów 

W „Spisie lokatorów” znalazły się opowiadania Beaty i Eugeniusza Dębskich, Krzysztofa Rudowskiego, Andrzeja Ziemiańskiego, Tomasz Majerana, Maćka Bielawskiego, Filipa Zawady, Agnieszki Wolny-Hamkało, Nadii Szagdaj i Jędrzeja Pasierskiego. Każda z autorek i każdy z autorów rozgościł się w tym literackim lokum inaczej. Wspólnym mianownikiem jest dom – czasem architektoniczny, czasem metaforyczny, czasem nawet widmowy. Domy ze zbioru bywają scenografią futurystyczno-dystopijną, innym razem historyczną lub kryminalną, jeszcze innym – korporacyjną lub czasem naznaczoną rodzinnymi tragediami. Wygląda na to, że na tym pięknie wydanym placu literackiej budowy każdy czytelnik, niezależnie od gatunkowych preferencji, znajdzie coś dla siebie, a być może także otworzy głowę na nieznane sobie do tej pory obszary prozatorskie. Będą tu pewnie takie opowiadania, które nieco zmęczą, takie które zaintrygują i takie, które zostaną z nami na dłużej. Do mojej na przykład wrażliwości zdecydowanie najskuteczniej trafił Andrzej Ziemiański i jego „Polski dom”.

Nie ma takich kobiet

Violetta Nowakowska uczyniła rzecz niebywałą – stworzyła literackie arcydziełko z historii nietypowych, ale też nierzadko takich, które mogłyby być tematami kobiecych czasopism nie najwyższych lotów. Tymczasem w „Nie ma takich kobiet” wszystko jest na najwyższym poziomie – literackim, merytorycznym, konstrukcyjnym (i oczywiście – typograficznym). Dziesięć miniatur biograficznych, dziesięć portretów najzwyklej w świecie niezwykłych wrocławianek, prawdziwa plejada osobowości, a jedną z nich jest tylko czasem ujawniająca swą obecność autorka. Czytelnik znajdzie tu naukowczynie (np. językoznawczynię analizującą zawartość listów pożegnalnych samobójców), artystki (np. charakteryzatorka ciał przed pogrzebem), szlachcianki, matki próbujące pogodzić się ze śmiercią kogoś, kto miał jeszcze długo żyć, podwójne neofitki, miłośniczki zwierząt za wszelką cenę, ambasadorki prawdy historycznej. Słowem – kobiety. I ich nadzieje.

Zachwyca wspomniane już wydanie, fotografie doklejone (!) do pierwszych stron rozdziałów. Zachwyca wrażliwość bohaterek idealnie współgrająca z wrażliwością autorki. Zachwyca też, tylko teoretycznie będąca oksymoronem, precyzyjna liryczność tych miniatur. Zaś rozdział pierwszy, dotyczący hrabiny Stadnickiej, która przez lata pracowała jako szaletowa we wrocławskim zoo, to prawdziwy majstersztyk.

Wydawać by się mogło, że nie ma takich kobiet (i mężczyzn), takich autorek (i autorów). Tylko że są. „No i zobacz” – mówi jedna z bohaterek – „każdy myśli, że ma takie oryginalne życie, a w gruncie rzeczy jakie te nieszczęścia są do siebie podobne.”

 

2 komentarze