literatura piękna

Sekret (nie)mojego męża

 

Nikt z nas nie pozna wszystkich możliwych dróg, którymi mogłoby i pewnie nawet powinno potoczyć się nasze życie. Ale może to i lepiej. Niektóre sekrety powinny pozostać sekretami już na zawsze. Spytajcie Pandorę.

 

Sekret mojego męża Liane Moriarty (zbieżność nazwisk z Profesorem M., najbardziej przerażającą postacią literatury, jest całkowicie przypadkowa) to już piąta książka klubowa Kobiety To Czytają i również piąta, którą recenzuję.

Rzecz dzieje się współcześnie, wielowątkowo i wielopłaszczyznowo, więc i problemy, dylematy, zagadnienia są właśnie takie – współczesne. Tytułowy sekret to list, który znajduje jedna z bohaterek – list adresowany do niej, ale taki, który nigdy nie miał ujrzeć światła dziennego, a już na pewno nie za jej sprawą. Jak się potem okazuje, sekretów małżeńskich jest co nie miara (bo i małżeństw tyleż). Supłają się więc i plotą wokół bohaterek, które także niedomiarem sekretów nie grzeszą. Koniec końców wychodzi więc na to, że (jak z resztą zauważa jedna z postaci) prawda jest przereklamowana, a jej wychodzenie na jaw tylko komplikuje sytuację, co odkryciem Ameryki nie jest, ale w sumie pobudza do myślenia. Podobnie jak refleksja, że czasem nasze oczekiwania i decyzje prowadzą nas dziwnymi ścieżkami, których nigdy byśmy nie wybrali, gdyby nie błahe wydarzenie, kalibru efektu motyla tudzież kawałka kamienia i pracy domowej.

Sekret… to skrojona na miarę (tę najpopularniejszą i najpowszechniejszą) powieść obyczajowa. Jest więc tajemnica sprzed lat, niewyjaśnione sprawy, dylematy kobiet w różnym wieku, zwroty akcji, napięcie, wartkie dialogi – słowem idealna powieść dla idealnej Pani. Tyle, że mnie daleko do ideału i współczesności i chyba jestem na nią zbyt staroświecka. Na pewno autorka zgrabnie przedstawia schemat myślenia i podejmowania decyzji tak charakterystyczny dla większości kobiet. Bez wątpienia też posługuje się niewymagającym, ale miłym dla oka i mózgu, nie pozbawionym poczucia humoru, językiem (Nie mogła się zdecydować, czy cieszyć się z tego powodu czy obruszać. Ostatecznie zdecydowała się na histerię) i tworzy barwne postacie. Miłością wielką pokochałam Esther, która od ciuchów i błyskotek wolała… kawałek muru berlińskiego 🙂 Trudno mi jednak przejść do porządku dziennego nad przewidywalnością powieści i jej schematycznością. Sekretów (sic!) zdradzać nie będę, ale dość powiedzieć, że po dwudziestu ośmiu latach spokojnego uśpienia na strychu pamięci, rozwiązanie tajemnicy na wszystkich, ale niezależnie (!) spada w ciągu jednego tygodnia. W dodatku Wielkiego Tygodnia.

I znów – spędziłam miłe dwa wieczory i tyle samo poranków, ale moje życie (a bardzo to lubię) nie wywróciło się do góry nogami. Na (wirtualną) półkę odłożę Sekret mojego męża i prędzej czy później o nim zapomnę. To niewątpliwie dobra, niezobowiązująca lektura na wakacje, ale To, co zostało Picoult jeszcze długo nie  straci pierwszej pozycji w rankingu lektur klubowych. Nie wyjaśnię, czy to dobrze, czy źle. To sekret.

 
Liane Moriarty
Prószyński i S-ka
Liczba stron: 504
 
Ocena: 4/6

7 komentarzy