literatura faktu,  varia okołoliteracka

Afera i panika, czyli dlaczego nie zgadzam się z reakcjami na raport BN

Zapewne każdy z Was, kto czyta te słowa (a więc choć trochę interesuje się literaturą i czytaniem samym w sobie), zapoznał się już z wynikami ostatnich badań czytelnictwa, jakie cyklicznie przeprowadza TNS Polska dla Biblioteki Narodowej. Opublikuję tylko slajd kluczowy, ale z całością, jeśli ktoś ma ochotę, można się zapoznać TU.

12821518_1060362150689929_3823003000633360068_n

Po publikacji w mediach zawrzało. Ba, zawrzało także w szeregach zwykłych obywateli — zapewne każdy z nas ma znajomych, wirtualnych lub realnych, którzy się święcie oburzyli, przerazili i otworzyli szeroko oczy ze zdumienia i nie omieszkali powiadomić o tym połowy świata dookoła. Cieszę się, że ksiażki, czytanie i czytelnictwo wciąż budzą żywe emocje. Cieszę się, że dyskutujemy, cieszę się, że w ogóle robimy badania czytelnictwa. Cieszę się. Ale może po prostu radość mam w naturze, a optymizm wychodzi mi już uszami i z butów — jak słoma. Ale też się trochę martwię i trochę nie dowierzam. A trochę się nawet dziwię i zastanawiam. Bo mam wrażenie, że zabieramy się (oczywiście uogólniam, nie obrażajcie się, jeśli to Was nie dotyczy) do tego od d… strony, podchodzimy jak pies do jeża. Dlaczego? Postaram się wyjaśnić swój punkt widzenia. Być może odnajdziecie w nim coś sensownego.

PO PIERWSZE — DLACZEGO W OGÓLE CZYTANIE

Nie umiem nie czytać. Jeśli zapomnę wziąć książki do pracy, kupuję inną w dworcowej księgarni. Nigdy nie mam problemu z doborem lektur (chyba, że z nadmiarem). Myślę o książkach, żyję czytaniem, w pewnej mierze także żyję z czytania. A jednak jestem w stanie zrozumieć, że ktoś może żyć czymś innym, z czego innego i dla czegoś innego. Zdaję sobie sprawę z tego, że czytanie jest nieocenionym sposobem nie tylko na spędzanie wolnego czasu, ale i rozwój. Wiem, że kształci język, logiczne myślenie, wyobraźnię, kreatywność, pobudza wszelkie procesy poznawcze, pozwala zrozumieć świat i go oswajać. Ale czy my, Polacy, zastanawiamy się kiedy, co można wykształcić dzięki nałogowemu oglądaniu (dobrych!) filmów? Albo, ile radości i korzyści daje bieganie czy pływanie? Teatr? Opera? Odwiedzanie muzeów? Zaangażowanie społeczne? Rodzicielstwo choćby? A czy polecamy je każdemu? Czy bijemy z przerażeniem na alarm, jeśli publikowane są badania na temat stanu tych aktywności w naszym kraju? Nie wydaje mi się. A przecież jest tyle sposobów na uczestnictwo w kulturze. Tyle sposobów na przeżycie własnego (sic!) życia! A jednak nie dajemy ludziom przestrzeni wyboru, wiecznie krytykując zaniedbywanie czytania. A wiecie, co z tego najczęściej wynika? Podwójna niechęć i zacietrzewienie. Bo przecież w każdym z nas gdzieś siedzi (nieznoszący przymusu i krytyki) uczeń, prawda?

PO DRUGIE — ŚWIĘTE OBURZENIE

Zewsząd dobiegają nas głosy niedowierzania i świętego oburzenia na stan polskiej kultury. Grzmią politycy (oni zresztą też nie czytają), grzmią autorzy, ludzie kultury i qultury. Ba! Padają także oskarżenia i daleko idące wnioski — mamy taką sytuację polityczną, na jaką zasłużyliśmy. Dlaczego? Bo nie czytamy! A ja sądzę, że to bzdura. A raczej, owszem, mamy taką, na jaką zasłużyliśmy, ale to z czytaniem ma niewiele wspólnego. Mnóstwo natomiast, moim zdaniem rzecz jasna, z narodowym narzekaniem. Czy poważnie dziwią nas te wyniki? Ten wieczny spadek poziomu czytelnictwa? Doprawdy, zamiast akcji czytelniczych, powinniśmy sfinansować sobie akcję CAŁA POLSKA NARZEKA DZIECIOM (godzinę dziennie, codziennie).

PO TRZECIE — PO CO NAM STATYSTYKI, SKORO NIE WYCIĄGAMY WNIOSKÓW

No właśnie, narzekamy (co ja oczywiście niniejszym też czynię). I co z tego wynika? Jeszcze więcej narzekania i jeszcze więcej niezadowolenia. Co prowadzi do… sami wiecie czego, toż to perpetuum mobile. Z roku na rok jest coraz gorzej, a my radośnie (ot co!) poprzestajemy na sianiu paniki, zamiast wziąć się do roboty. Wypisujemy statusy na Facebooku, rozmawiamy ze znajomymi, zapijamy smutki. A tymczasem nasze dzieci nie czytają, do naszych bibliotek (oczywiście, że nie wszystkich!) boją się wchodzić nawet dorośli, bo atmosfera taka, że siekierę (ewentualnie „Czarodziejską górę”, wydanie dwutomowe i w twardej oprawie) można powiesić, a Big Book Festival wciąż nie dostaje dofinansowania z Ministerstwa Kultury. A to tylko wierzchołek góry lodowej, ledwo dostrzegalny przez chmury. Dlaczego, zamiast bić na alarm, nie wyciągamy wniosków? Czemu czytelnictwo (no dobrze, z małymi wyjątkami) promujemy jakoś tak niechcący i zawsze tylko słowem? I pytanie podstawowe — dlaczego nie zaczynamy od siebie i swojego domu (i zagrody)?

Żeby nie być gołosłowną, kilka słów o sobie. Mieszkam w domu pełnym książek i pełnym czytania. Jestem nauczycielem, mam swoje sposoby zarażania miłością do literatury. I wreszcie mam na sumieniu parędziesiąt (na razie) istnień ludzkich, które nagle zaczęły mieć po drodze z książką. Bo staram się wyciągać wnioski. I cóż z tego, że w skali mikro?

NA KONIEC

O co mi chodzi? O to, że panika i oburzenie nie wystarczą — są intensywne, ale krótkotrwałe. Interesujemy się badaniami, analizujmy statystyki (jeśli uważamy je za miarodajne, choć to zawsze przecież tylko liczby), ale wyciągajmy z nich wnioski i wcielajmy je w życie. Potraktujmy to jak mocne kopnięcie, ale do przodu, nie przygwożdżenie do ziemi. Wreszcie — dajmy ludziom wybór sposobu udziału w kulturze. Promujmy czytelnictwo dlatego, że jest dobre i może sprawiać przyjemność, a nie dlatego, że tak wypada w kontekście suchych danych statystycznych. Bo kto jeśli nie my?

No i to chyba byłoby na tyle, jeśli chodzi o te przydługawe wywody. Chciałam tylko jeszcze może zaznaczyć, że pisała to osoba nieźle wykształcona, z trzema dyplomami studiów wyższych, czytająca ponad 120 książek rocznie (a więc co najmniej 10 miesięcznie) oraz prywatnie i zawodowo związana z literaturą.

Czy w tym, co piszę obecna jest jakaś logika? Czy jest ktoś, kto podziela moje przemyślenia, albo po prostu chciałby temat przedyskutować?

JA

9 komentarzy

  • Diana Chmiel

    Podpisuję się łapkami pod “Po pierwsze” 😉 Czytanie jest fajne, ale nie wciskajmy go ludziom do gardeł jako jedynego słusznego i najlepszego sposobu spędzania czasu! Ja naprawdę znam osoby, które nie czytają, bo mają inne zainteresowania 🙂 Inne zainteresowania są w porządku, nie ma tak, że któreś jest lepsze. Chyba że rozważamy zainteresowania typu “co założyć na dyskę” albo “napiszę kolejnego smska”, ok, to wtedy jestem za stopniowaniem zainteresowań 😀

    • kotnakrecacz

      To jest oczywiście kwestia filozoficzna i nierozwiązywalna (jak ta, czy lepiej czytać kiepskie książki, ale czytać, czy lepiej nie czytać w ogóle).
      Co w sumie można byłoby rozważyć w kolejnym wpisie 😀

  • Niekoniecznie Papierowa

    Ja się zgodzę. Przynajmniej częściowo. Czytelnictwo spada od 2006 r. czyli 10 lat pięknych wykresów i oburzania się. I jak dosadnie piszesz: co z tego wynikło? Nic. Jeżeli to nie jest dowód na zabieranie się do tematu ze złej strony… Podoba mi się też bardzo akapit o wolności wyboru uczestnictwa w kulturze. Trochę w podobnym klimacie pisał wczoraj u siebie na blogu Edwin Bendyk. Może po prostu trzeba gruntownie zmienić podejście do tematu? Nasze nastawienie, że kultura to chodzenie do opery i muzeów?

    • kotnakrecacz

      No właśnie. Pora na zmianę, jaka by ona miała nie być.
      PS Dziękuję za polecenie felietonu Bendyka, sporo mi w głowie ułożył.

  • Kasiek

    Jak zwykle podyskutuję, chociaż raczej Ci przyklasnę. Mam też wrażenie, że ostatnio społeczność czytelników, przypomina stado nabzdyczonych snobów, oburzonych na wszystko i gardzących. Gardzących nieczytającymi, gardzących czytającymi nie to co czytać powinni.

    Moja Mama obecnie wciąga się w Motylka, ale w sumie ma fazę na haft krzyżykowy, Tata dużo jeździ rowerem, ale akurat się wciągnął w książkę. Nie wszyscy muszą czytać. Tak jak nie wszyscy muszą jeść lody, inni mogą pójść na gofra, albo zjeść jarmuż.

    • kotnakrecacz

      No właśnie, czytanie jest snobistyczne i dlatego odstrasza i coraz częściej staje się symbolem zacofania. Bo mało ludzi pokazuje, że to po prostu przyjemne!
      Ha! No widzisz, ja sama dowiedziałam się o tych kulinarnych wynalazkach (jarmuż?) nie dalej jak w zeszłym tygodniu 😉

  • Qbuś pożera książki

    Chcę pisać sam na ten temat, a widzę, że większość już napisana 😉 Wpis pewnie i tak będzie, może w trakcie pisania coś nowego mi się wykluje we łbie.

    Na razie dodam, że wyczuwam w tym biciu na alarm echa szkodliwego (według mnie) podziału na kulturę wysoką i niską, niepotrzebne próby wartościowania, które prowadzą jedynie do dalszej polaryzacji.

    • kotnakrecacz

      No więc właśnie, zero egalitaryzmu, sto procent snobizmu. Bardzo czekam na twój tekst.